Zew Cthulhu (2005)

Howard Phillips Lovecraft to zdecydowanie człowiek, który zasługuje na miano ojca współczesnego horroru. Wpływy jego twórczości są widoczne na tak wielu płaszczyznach, że łatwiej zliczyć dzieła, które w żaden sposób się do niego nie odnoszą bądź z niej nie czerpią. Jednak według standardów Hollywood, większość jego dzieł jest nie do przełożenia na język kina.

Duża w tym zasługa fantastycznych opisów mitycznych istot, miast i kultur, struktury opowieści opartej na retrospekcjach oraz fakt, że większość jego powieści to tak naprawdę kontemplacje i domysły głównych bohaterów. Dlatego też, jeśli twórcy już sięgali po teksty Lovecrafta, przerabiali je na bardziej strawne dla kina historie.

W 2005 roku H.P. Lovecraft Historical Society (Towarzystwo Historyczne H.P. Lovecrafta) postanowiło nakręcić jak najwierniejszą adaptację chyba najbardziej poczytnego utworu Samotnika z Providence, Zew Cthulhu. Reżyser-amator Andrew Leman wraz z kolegą Seanen Branneyem podjęli się ambitnego celu, którego efekt okazał się co najmniej interesujący!

Akcja Zewu Cthulhu ma miejsce w tym samym czasie, kiedy powstał literacki pierwowzór, w 1926 roku. Twórcy zastosowali ciekawy zabieg nakręcenia filmu, który imituje dzieła właśnie z tamtej epoki, czarno-biały i niemy. To również idealna okazja, by ukryć mikry budżet i dać się ponieść fantazji przy kreatywnym wymyślaniu nowych technik filmowych.

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że twórcy spędzili masę czasu na oglądaniu horrorów z czasu niemieckiego ekspresjonizmu, jak legendarny Nosferatu – symfonia grozy (1922). Dlatego też film ocieka eksperymentalnymi sztuczkami wizualnymi jak szybkie zbliżenia, intensywna gra cieni czy robiąca wrażenie scenografia. I podobnie jak w tamtych filmach, także tutaj dostajemy niezwykle osobliwe doświadczenie. Powieści Lovecrafta i ekspresjonizm zawsze były zafascynowane szaleństwem i ktoś to w końcu połączył!

Szkatułkowa budowa scenariusza wrzuca nas wprost w tajemniczy świat pierwotnych kultów, astronomii i historię pewnej nieszczęśliwej żeglugi, której dane będzie spotkać samego Wielkiego Przedwiecznego. Ten ostatni akt może przywodzić na myśl inną, czarno-białą epopeję, King-Konga (1993), a to zawsze jest przyjmowane z otwartymi rękoma.

W całej stylizowanej na kino epoki kreacji pomagają również aktorzy. Choć są to sami amatorzy, idealnie wpisują się wyciszony ton filmu. Zamiast głosem, grają mimiką i gestami, ich przerysowana ekspresja nie przeszkadza wcale w odbiorze, a pomaga tylko budować teatralny vibe.

Zew Cthulhu w całej swej archaicznej chwale może okazać się jednak niestrawny dla przeciętnego pożeracza horrorów. Aby poczuć go w pełni, należy wymusić w sobie pokłady wyimaginowanej nostalgii za czasami, o których opowiada oraz docenić tytaniczną pracę całej ekipy, która stoi za jego realizacją. Nic więc dziwnego, że przez wielu jest to jedyna, prawdziwa adaptacja filmowa prozy Lovecrafta.

 

Oryginalny tytuł: The Call of Cthulhu

Produkcja: USA, 2005

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *