Grizzly (1976)

W 1975 roku cały Świat oszalał na punkcie Szczęk Stevena Spielberga. Oprócz komercyjnego sukcesu film o wielkim rekinie ludojadzie otworzył całkiem nowy rozdział kina, tworząc w zasadzie jego kolejny nurt, animal attack. Dlatego też przez następne lata w straszakach ze zwierzętami w roli głównej widownia mogła przebierać w jak w ulęgałkach.

W Parku Narodowym Indian Springs Trading Post służba leśna znajduje zmasakrowane ciała przypadkowych turystów. Podejrzenia szybko kierują pracowników parku na lokalną populację niedźwiedzi grizzly. Przewodzi im Michael Kelly (Christopher George), który z pomocą pilota helikoptera Donem (Andrew Prine) i specjalistą od północno-amerykańskiej fauny Arthurem (Richard Jaeckel) próbuje powstrzymać rzeź.

Nakręcony w 1976 roku za około 750 000 dolarów Grizzly przyniósł swoim twórcom ponad 39 milionów zielonych! Co ciekawe, był to najbardziej kasowy film niezależny do czasu pierwszego Halloween (1978). Być może duża w tym zasługa tego, że scenarzyści po prostu wzięli formułę Szczęk i przerzucili ją do lasu. Z kultowymi sekwencjami „z oczu bestii” włącznie.

Jednak reżyser filmu William Girdler – facet odpowiedzialny później za pocieszne Day of the animals (1977) – to nie Spielberg. W jego filmie zabrakło przede wszystkim charakterystycznych postaci, które będą czymś więcej niż karmą dla miśka, oraz umiejętnie generowanego napięcia. Choć postacie mogą wydawać się sympatyczne, nigdy nie wychodzą poza to, czego wymaga od nich scenariusz.

I co z tego, że trup kładzie się tutaj często i gęsto, skoro historia nijak nie daje nam poznać swoich postaci. Łatwiej za to skupić się na prawdziwiej gwieździe filmu, wielkim i niezwykle agresywnym niedźwiedziu. Choć w kluczowych momentach – mowa tutaj o atakach – użyto mechanicznego misia (jego łapami musiało operować aż dwóch kaskaderów) na planie obecny był również ten prawdziwy, Teddy.

Nie jest to co prawda obiecane na plakacie 18 metrowe monstrum, a jego aparycja skręca raczej w stronę uroku niż strachu. Filmowi bohaterowi starają się nam powiedzieć, że jest to swojego rodzaju żywa skamielina, prehistoryczny przodek obecnych grizzly. I widok zwykłego miśka może być zawodem, szkoda, że twórców nie poniosła nieco fantazja i nie dali nam prawdziwej, animatronicznej bestii!

Dlatego też wiele scen z jego udziałem jest niezamierzenie wręcz śmiesznych. Wspomnę choćby sytuację, w której strażnik leśny rozbiera się do rosołu, by popływać obok wodospadu, w którym akurat czai się bestia lub ta, chyba najbardziej dla filmu ikoniczna, gdzie misiek siłą swoich łap burzy wieżę obserwacyjną.

Ale mimo że psioczę na Grizzly, jest to film dostarczający tego, czego twórcy chcieli, żeby dostarczał. To naprawdę solidny film klasy B, który nie ma absolutnie żadnych ambicji, aby być czymkolwiek więcej! Bo w którym innym filmie możemy zobaczyć, jak nienaturalnie wielkie łapy niedźwiedzia z gracją amputują ramiona napotkanych w leśnej głuszy biwakowiczów?

Oryginalny tytuł: Grizzly

Produkcja: USA, 1976

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *