Sevdaliza „Shabrang”

Mam przyjaciela, z którym wymieniamy się często swoimi muzycznymi odkryciami – zazwyczaj wkręcam się w jego propozycje, a piosenki lądują na mojej playliście z serduszkiem. Sprawy miały się inaczej, gdy któregoś dnia przy luźnej gadce, rzucił: „Słuchałaś Sevdalizy?”. Nakręcona na kolejne przebojowe i ładne piosenki, włączyłam album Ison i… poczułam rozczarowanie, a moze bardziej zdziwnienie? To nie było złe, ale ja nie mogłam się w tym odnaleźć. Po raz pierwszy czułam sie niekomfortowo, słuchając znanych mi dźwięków. Odpuściłam, wyłączyłam, zapomniałam o niej.

Minęło kilka tygodni, gdy mój radar powiadomień o nowych wydaniach wyświetlił album Sevdalizy – Shabrang. Jej głęboki i tajemniczy głos towarzyszył mi nocami. Tak – jest inny. Jest przeszywający. Dopiero teraz, gdy irańsko-holenderska artystka wydała swój drugi album, mogę powiedzieć, że się myliłam, a może to wlaśnie dzięki niemu wejrzałam w jej udręczony świat emocji ze złożonym, awangardowym popem.

W najnowszej płycie autorka tekstów i piosenkarka zajmuje się emocjonalnymi zawirowaniami ostatnich kilku lat, dlatego też nie bez powodu na okładce pojawił się jej wizerunek z podbitym na niebiesko okiem, będący niejako symbolem przeżyć Sevdalizy w ostanim czasie.  Ciemne kolory jej rany oznaczają shabrang. Słowo to pochodzi z mitologii perskiej i oznacza coś w rodzaju kolorów nocy. Chąc zdefiniować jego znaczenie, artystka w swoim albumie wymienia wszystkie znane jej odcienie nocy, a finalnie otrzymujemy emocjonalne dzieło, które przypomina śpiewane na dobranoc przypowieści. I na tym albumie nie znajdziemy rozbudowanej linii melodycznej – przeważa minimalizm dźwięków, jedynie czasem wybrzmiewa mocniej riff fortepialu, dźwięk jak z pozytywki oraz rytmiczny, ale sztywny beat. Od art-popu, przez trip-hop i R&B, Sevdaliza sama robi całą tę muzyczną rzecz – wydaje własną muzykę i – co najbardziej imponujące – pisze, produkuje i miksuje ją w całości.

Utwory takie jak Joanna, All Rivers Once są czymś więcej niż zwykłym przypomnieniem o niepewnościach i wspomnieniach Sevdalizy. Ta niepewność i nieuchronność są jeszcze głębsze w pięknym utworze fortepianowym Habibi. W tytułowym utworze pozwala sobie na melodramat, aby porozmawiać z kimś, kto ją skrzywdził: “I refer to you as my holy suffering.”, bo ból okazuje się z góry ustalony, a niewinność szybko przechodzi w winę. Jej perskie DNA jest widoczne w muzyce. Z wibracjami i podtekstami, z politycznymi wypowiedziami tak, jak w utworze Oh My God, w którym porusza konflikt między USA a Iranem. Dopier tę lekkość i nadzieję na wyjście z mroku, odnajdujemy w Lamp Lady – głos Sevdalizy wznosi się na szczyt z piękną wyrazistością. To poczucie, artystka przenosi w Wallflower, co więcej, to najbardziej wzruszający i intymny moment na całym albumie.Tu odnajduje siebie, znajduje akceptację. Piosenkarka zachęca do myślenia o sobie: „Być samolubnym to po prostu być sobą”, śpiewa w Human Nature, przeciw potępieniu słowa egoizm.

Jej najnowszy album to także próba znalezienia drogi powrotu do światła. W Shabrang artystka zajmuje się własnym światem emocjonalnym. W piosenkach śpiewa o rozpaczy, samotności, wyobcowaniu i nieodwzajemnionej miłości, ale także o nadziei: o odnalezieniu siebie i własnego spokoju w chaosie świata. Możemy potraktować je jak listy miłosne pisane do samej siebie, które są niejakim ćwiczeniem na uzdrowienie duszy – od uczucia traumy po możliwość odczuwania nadziei.

To nie jest ani łatwy album. Nie mamy czuć się przy nim rozluźnieni, za to Sevdaliza pozwala nam się nim zachwycać – jej wokalizami, przejmującymi słowami. Shabrang jest czymś intymnym, przejmującym i wymaga całej naszej uwagi. Jeśli tylko potrafimy wsłuchać się w hipnotyzujące dźwięki, zostajemy przeniesieni w świat ciągłej tułaczki i poszukiwania spokoju artystki. Trudnej, wymagającej, lecz niesamowicie przejmującej podróży.

Recenzowaną płytę kupicie przykładowo tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *