Opiekunka: Demoniczna królowa (2020)

Nie ma co ukrywać, sequele to ryzykowny biznes. Zwłaszcza jeśli mówimy o filmie, który dość niespodziewanie zagrabił sobie kawałek horrorowego toru, opierając swoją siłę wyłącznie na zaskakiwaniu. Reżyser przebojowej Opiekunki (2017) podjął się jednak tej próby, dając nam kontynuację jeszcze bardziej przeładowaną absurdalnym humorem i ciągłymi zwrotami akcji niż pierwowzór. Jednak czy takie mocno doprawione danie da się w ogóle przełknąć?

Od wydarzeń z części pierwszej minęły dwa lata. Cole Johnson (Judah Lewis) pokonał satanistyczną sektę, która wybrała sobie jego dom na miejsce mrocznego rytuału, dając do zrozumienia wszystkim wokoło, że już nie potrzebuje opiekunki. Tak samo zrobił chyba reżyser obu filmów, McG, bo Opiekunka: Demoniczna królowa w swoim scenariuszu nawet nie liznęła tematu niańczenia.

Ale wracając do fabularnego trzonu, nasz bohater trafia do liceum, gdzie przyjdzie mu zmierzyć się z zupełnie nowymi demonami. Jak na straumatyzowanego lamusa przystało, oprócz permanentnego pecha w miłości, nikt nie chce wierzyć w jego wersję wydarzeń sprzed lat. Do tego wszyscy wokoło biorą go za szaleńca, a rodzicie wkładają w ręce kolejne ampułki psychotropów.

I na tym zakończę dalszy wywód na temat fabuły, bo wejść musiałbym na niebezpieczny teren spoilerów. Jednak od samego początku film jasno określa się, jakie żarty w nim dominują. Śladem kultowych komedii z serii American Pie, pełno tutaj odniesień do seksu, masturbacji czy popkultury. Te ostatnie wypadają nad wyraz sztucznie, nie żenują, ale o uśmiech ciężko.

Oprócz tego Demoniczna królowa bardzo stara utrzymać się na oparach nostalgii za latami 80. Tropy filmów grozy z epoki to oczywiście zawsze świetna pożywka dla fanów gatunku, jednak tutaj wydają się wrzucone na siłę. Inny problem stanowi również fakt, że film jest mocno zakorzeniony we współczesnym, mocno przerysowanym świecie, więc te wszystkie zagrywki cofające go 40 lat wstecz mogą wprowadzić w lekką konsternację.

Pierwsza Opiekunka również oparta była na stereotypach, które z powodzeniem udało się jej wyśmiać. Tutaj postacie są wręcz nie do zniesienia. Trudno polubić tutaj kogokolwiek, mimo że obsada dwoi się i troi, by wypaść w napisanych dla siebie rolach jak najlepiej. To tylko chodzące, wypełnione sztuczną krwią fantomy, które służą do odgrywania nieśmiesznych gagów. I mowa tutaj również o głównym bohaterze.

Podobnie sprawa ma się z puszczaną niczym w komercyjnej rozgłośni radiowej muzyką. Kawałki puszczane są tutaj praktycznie losowo, a wiele z nich zwyczajnie pasuje do widocznego obrazka jak przysłowiowy piernik do wiatraka. Od Dead Kennedys po Jefferson Airplane, na gatunkowy miszmasz naprawdę nie ma co narzekać. Sam podtytuł filmu powstał chyba tylko dlatego, żeby McG mógł jako tako wpasować w niego bliźniaczo brzmiącą piosenkę Queen.

Jeśli miałbym określić Opiekunkę: Demoniczną królową jednym słowem, to brzmiałoby ono „wymuszony”. Próba pochylenia się nad problemem traumy i życia z nią w szkolnych murach skończyła się głupawą produkcją z nijakimi postaciami. Film nie działa zarówno jako horror, jak i komedia. Po prostu dostaliśmy to, na co nie zasługiwaliśmy i o co nie wcale nie prosiliśmy.

Oryginalny tytuł: The Babysitter: Killer Queen

Produkcja: USA, 2020

Dystrybucja w Polsce: Netflix

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *