The Dead (2010)

Od czasu premiery Świtu żywych trupów (2004) oraz 28 dni później (2002), w popkulturę wgryzły się energiczne, biegające zombie, często niebędące już klasycznymi, żywymi trupami. Dlatego też powrót w wydanym na świat w 2010 roku The Dead filmowego duetu Howarda i Jonathana Ford do klasycznych, powolnych potworów stał się dla gatunku czymś naprawdę odświeżającym.

Co więcej, zamiast amerykańskich przedmieść, apokalipsa ma tutaj miejsce w nienazwanym regionie Afryki Zachodniej, która oprócz poradzenia sobie z epidemią zombie, musi stawić czoła rozrywającej kraj wojnie domowej. W środek tego spalonego słońcem piekła wrzucony zostaje amerykański inżynier wojskowy Brian Murphy (Rob Freeman).

Mężczyzna gromadzi wszystko, co może mu pomóc przeżyć i wyrusza w długą drogę afrykańskimi bezdrożami. Podczas podróży spotyka innego ocalałego, bogobojnego żołnierza Daniela Dembele (David Osei), który zdezerterował z armii, by odnaleźć swoją żonę i dziecko. Nieznajomi zgodnie uznają, że we dwójkę ich szanse na przeżycie są większe, więc razem ruszają w poszukiwaniu rodziny i ucieczki z pogrążonego w chaosie kraju.

Scenariusz w mniejszym stopniu skupia się na samych zombie, dając nam raczej pełnokrwiste kino drogi. Afrykański dziennik podróży, w którym egzotyczne otoczenie w cudowny sposób odróżnia go od całej masy innych filmów o apokalipsie żywych trupów. Co prawda warstwa fabularno-dialogowa mogłaby być nieco głębsza, pokusić się o ostrzejszy komentarz polityczny. Ten ostatni tak naprawdę pojawia się tutaj tylko w formie krytyki amerykańskiego prowadzenia konfliktu na dwa fronty.

Ale można to również odebrać jako zaletę, ponieważ w ten sposób The Dead mówi nam o tym, że wszelkie waśnie i zakulisowe rozgrywki muszą zejść na dalszy plan, kiedy pojawia się nowe, dotyczące wszystkich zagrożenie. A żywych trupów jest tutaj cała masa, która z martwicą w oczach i wolnym krokiem przemierza sparaliżowany kraj.

Widok chwiejących się trupów, kulejących powoli w stronę swoich ofiar tworzy wizualnie piorunujące, pełne napięcia chwile. Jak pokazało późniejsze Coś za mną chodzi (2014), apatyczne zagrożenie wciąż może być cholernie przerażające. Scena, w której Murphy musi naprędce naprawić samochód to emocjonalna, tykająca bomba!

Efekty wizualne i charakterystyka są równie imponujące. Szczególnie zapadająca w pamięć jest scena otwierająca z zombie człapiącym na złamanej nodze. A białe oczy kontrastujące z ciemną skórą afrykańskich żywych trupów nadają im własnego charakteru, który odróżnia się od typowego wyglądu gnijącego ciała znanego z filmów amerykańskich.

Co więcej, The Dead, choć nakręcone jest zdecydowanie jako film z perspektywy białego człowieka, przedstawia Afrykę i jej mieszkańców w pozytywnym świetle. I choć Afryka robi tutaj za „pole minowe” dla białego, ostatecznie jest to kraj zamieszkany przez ludzi z krwi i kości, poczciwych i sympatycznych. Nie znajdziemy tutaj „bezimiennych dzikusów”, jakich stereotyp Hollywood wałkowało nam od samego początku istnienia przemysłu filmowego.

Szczególnie odświeżający jest widok afrykańskiego żołnierza, portretowanego jako postać heroiczną. Jednak  ostatecznie to biały Amerykanin jest głównym bohaterem, któremu mamy kibicować. Czy było to zamierzone, czy nie, symbolika tego skolonizowanego kontynentu polegającego na białym zbawicielu, który ostatecznie jest bezsilny, wypada tutaj naprawdę dobrze.

Sceny zwłok rozrzuconych po suchej ziemi są uderzająco podobne do prawdziwych nagrań wojen domowych i ludobójstwa, które wszyscy widzieliśmy w wiadomościach. To ten rodzaj chaosu i niesprawiedliwości, który Romero starał się odzwierciedlić na ekranie w swoich filmach. Brytyjscy bracia Ford wykonują godną podziwu robotę, nawet jeśli do końca nie jest jasne, czy ten bijący z ich produkcji realizm był zamierzony. Naprawdę „nie jest to tylko kolejny film o zombie”.

Oryginalny tytuł: The Dead

Produkcja: Wielka Brytania, 2010

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *