Maska Czerwonego Moru (1964)

Pewnie narażę się wielu fanom twórczości Rogera Cormana, ale nie jestem jakimś wielkim fanem jego gotyckich horrorów. Zarówno tych kręconych w USA, jak i po odświeżającym dla twórcy przeniesieniu do Wielkiej Brytanii. Doceniam fakt, że wręcz wylewa się z nich ta lepka atmosfera, ale wiele z tych filmów jest do siebie tak podobnych, że bez znajomości pierwowzorów pisanych przez Edgara Alana Poe trudno je od siebie odróżnić. Jak się ma zatem sprawa z Maską Czerwonego Moru?

Na pierwszy rzut oka to wręcz podręcznikowy „Corman-gothic”! Znajdziemy tutaj przecież mgłę, ponure zamczysko i kolorowe postacie o obowiązkowych twarzach Vincenta Price’a oraz Hazel Court. Ten pierwszy wciela się w rolę despotycznego księcia Prospero, który ukrywa się w swoim przestronnym zamczysku przed pustoszącą okolicę zarazą, tajemniczym Czerwonym Morem. W towarzystwie gości, służby oraz porwanej i torturowanej ku uciesze tłumu grupy wieśniaków Prospero spędza czas urządzając, wystawną maskaradę. Tylko kwestią czasu jest, kiedy do wrót zamczyska zapuka tajemnicza postać odziana w czerwień.

Nie widziałem zbyt wielu filmów Rogera Cormana opartych na prozie Poe, jednak oglądając Maskę Czerwonego Moru, nie sposób nie odnieść wrażenia, że produkcja ta dysponowała dużo większym budżetem nisz poprzednie jego gotyckie opowieści. Doświadczenie i warsztat Daniela Hallera w budowaniu scenografii nadały całej produkcji imponujący, wręcz epicki klimat. Już sam początek, kiedy Prospero nakazuje spalić kryte strzechom chaty w pobliskiej wsi, robi naprawdę spore wrażenie.

Przez te wszystkie stylowe wnętrza i mroczne plenery płynnie porusza się oko kamery młodego wówczas Nicolasa Roega – operatora takich produkcji jak Wiedźmy (1990) czy Nie oglądaj się teraz (1973). Scena, w której bohaterka Hazel Court dostaje wizji śmierci to prawdziwie psychodeliczna jazda bez trzymanki i zapowiedź mającej nadejść 3 lata później klasyce kina narkotykowego, Podróży (1967).

Mając zatem na planie trzy takie persony jak Roeg, Haller, Price i sam Roger Corman mogło pójść coś nie tak? No jasne, że tak! Przede wszystkim aktorsko Price i może też Court przyćmiewają wszystkich innych. Naprawdę, patrząc na kontrast, jaki rysuje się między warsztatem tych dwóch postaci a resztą, automatycznie tracimy zainteresowanie tymi pobocznymi wątkami. Co nas obchodzi jakaś para zakochanych młokosów, skoro za sam wyraz twarzy powinni oni gnić w lochu księcia Prospero.

Dlatego też odniosłem subiektywne wrażenie, że Maska Czerwonego Moru może mieć problemy z utrzymaniem tempa. Ale refleksja ta łapała mnie tylko wtedy, kiedy z ekranu znikał Price czy symbolizujące klęski tego świata tajemnicze postaci w kolorowych tkaninach. Nim się obejrzałem, dostałem fantastyczne zwieńczenie naprawdę przemyślanej historii, która uplasowała się gdzieś w ścisłej czołówce moich ulubionych horrorów gotyckich. „Dlaczego boisz się śmierci? Twoja dusza przecież od dawna jest już martwa”

Oryginalny tytuł: The Masque of the Red Death

Produkcja: USA/Wielka Brytania, 1964

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *