Wiklinowy koszyk (1982)

Jeśli ktokolwiek zapyta mnie kiedyś, czym jest dla mnie „esencja kina”, wymienię zapewne emocję, przywiązanie do bohaterów, niczym nieskrępowaną wyobraźnię i umiejętność osadzenia uniwersalnych wartości w wykreowanym przez siebie świecie. Kiedy zostanę poproszony o wymienienie konkretnego tytułu, bez wahania wybiorę Wiklinowy koszyk z 1982 roku!

Jest to dzieło, które dla pochłanianego wówczas przez kalki i stereotypy kina grozy okazało się zbawienne. Tam, gdzie kolejnymi sequelami drogę do portfeli widowni maczetami i widłami torowali sobie Kruger, Jason czy Myers, nagle wkroczył niezależny filmowiec Frank Henenlotter, dumnie dzierżąc w dłoniach wiklinowy koszyk. Uliczne doświadczenie filmowca dało światu piękną historię chłopaka i jego nieco inaczej wyglądającego przyjaciela, skrywanego w tytułowym koszyku. I nie, nie mówię tutaj o mającym w tym samym roku premierę E.T.

Duane Bradley (Kevin Van Hentenryck) przybywa do Nowego Jorku z poczuciem misją. Szuka lekarzy, którzy kiedyś oddzielili go od jego zrośniętego bliźniaka Beliala – nawiązanie do hebrajskiego demona nieprzypadkowe! Wszyscy przypuszczają, że żyjący na zasadzie pasożytniczego pąkla brat zmarł tuż po oderwaniu go od żywiciela. Prawda jest jednak inna, a ściany obskurnego hotelu w gorszej części Nowego Jorku spłyną wkrótce krwią…

Wiklinowy koszyk posiada wszystkie cechy, które czynią go kultowym. W zasadzie film ten zyskał ogromną popularność wpierw na nocnych pokazach kinowych, później na rynku kaset VHS. Nakręcony za cenę przeciętnego samochodu obraz zwrócił się kilkukrotnie, przynosząc jego twórcy budżet na nakręcenie dwóch sequeli i cieszącego się gdzieniegdzie uznaniem Zniszczenia mózgu (1988).

Mając doświadczenie w błąkaniu się po ulicach Wielkiego Jabłka, Frank Henenlotter wręcz z reporterskim realizmem przeniósł jego trzewia na ekran. To film brudny, wszechobecne śmieci fruwają wraz z wiatrem po szarych ulicach, które nocą rozświetlają się kaskadą neonów z przeróżnych burdeli, podrzędnych dyskotek czy peep-shows. Wiklinowy koszyk jest wręcz horrorem współcześnie gotyckim, w którym zamiast zamglonego planu ze studia Hammer trafiamy na niesławną 42. ulicę.

Z ultra realistycznym tłem wspaniale kontrastuje zgraja dziwacznych postaci, składających się z mieszkańców hotelu Broslin. Wszyscy oni są tak różni, że naprawdę dzisiaj pewnie każdy z nich dostałby swój spin-off na Netflixie! Jednak na pierwszym planie stoi Kevin Van Hentenryck, wyższa połowa rodziny, który z biegiem czasu popada w coraz głębszą paranoję. Między nim, a szarym bratem-kadłubkiem czuć prawdziwą chemię, a także narastającą frustrację, że to właśnie jemu poświęca on swoje normalne życie.

Henenlotter to nie tylko reżyser i scenarzysta, ale również twórca efektów praktycznych. Co prawda poklatkowe marionetki swoje pokraczne kończyny rozwiną dopiero w kolejnych częściach, tak tutaj już widać, jak wiele pracy i serca włożono w to, by Belial wyglądał oraz poruszał się odpowiednio realistycznie w swej groteskowej plastyce. Tak samo sprawa ma się z dokonywanymi na ekranie morderstwami czy sceną oddzielenia braci na chirurgicznym stole. Ta nie jest może jakaś super naturalistyczna, ale poczucie dyskomfortu gwarantowane.

Wiklinowy koszyk to film, który po prostu musisz zobaczyć! Jeśli tylko kochasz horrory, seans przyniesie Ci naprawdę wiele niezapomnianych, przesiąkniętych emocjami chwil. Podlana humorem, a jednak bardzo surowa opowieść o dysfunkcyjnym rodzeństwie jest niczym Taksówkarz (1976) Martina Scorsese dla kina klasy B. Bo pod jej śmiesznością i przerysowaną przemocą odkrywa się kilka prawdziwych problemów. Nie tylko w odniesieniu do relacji bliźniaków lub tego, jak zdefiniować „normalność”, ale także odrzucenia przez społeczeństwo wszystkiego, co jest inne lub brzydkie.

Oryginalny tytuł: Basket Case

Produkcja: USA, 1982

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *