Camp Blood (1999)

Lata 90. w Stanach Zjednoczonych to piękny okres. Kamery video stawały się coraz popularniejsze, pozwalając ludziom na kręcenie całej masy amatorskich filmów. Takie magiczne urządzenie rejestrujące wpadło również w ręce Brada Sykesa, undergroundowego twórcy kina grozy, którego najbardziej znamienitymi dokonaniami jest Fabryka śmierci (2002) i trylogia Camp Blood. Nie słyszeliście? Nic dziwnego, gdyby nie wszystko mówiący tytuł na jednym z niegdyś czołowych portali poświęconych horrorom, też bym nie znał.

Dwie pary nastolatków ruszają na weekend do lasu, w okolice opuszczonego niegdyś pola kempingowego. Na miejscu, w obowiązkowej sekwencji opowieści przy ognisku, dowiadujemy się, że w puszczy grasuje maniakalny morderca w groteskowej masce clowna mordujący przypadkowych ludzi, ornitologów, wędkarzy czy turystów. Kolejnego dnia wszyscy przekonują się, że w każdej legendzie jest ziarno prawdy.

Pierwsze Camp Blood to przede wszystkim obskurny, ale czysty w swych gatunkowych ramach slasher. Sykes wie, czego tak naprawdę szukamy w tego typu kinie. Dlatego też kamera lawiruje jak może między obfitymi piersiami damskiej części aktorek, a ciężko stąpającym po ściółce siepaczem z maczetą. I jak na skromny budżet, którym dysponował Sykes z ekipą, charakteryzacja morderstw robi tutaj naprawdę dobre wrażenie!

Maczeta wbita w ramię, w głowę czy przechodząca przez korpus jednego z bohaterów co prawda nie mają podjazdu do hollywoodzkich efektów, ale są pomysłowe. A o to chyba chodzi, kiedy siadamy przed filmem o budżecie przeciętnego weekendu dla trzyosobowej rodziny w Zakopanem, nie? Dlatego też przymnijcie oko na okrutnie złe użycie manekina w finale, zakrawającego wręcz o nieśmieszną parodię.

Tyczy się to również całej reszty. Miejsce kręcenia filmu przypomina raczej podmiejski lasek lub krzaki obok drogi szybkiego ruchu. Ba, w pewnych momentach widzimy nawet jakieś elementy infrastruktury i poruszające się po niej pojazdy! Osobiście najbardziej rozbawiło mnie graffiti na zalegających w lesie głazach…

Takie produkcje mają do siebie to, że grają w nich głównie znajomi. I choć Sykes starał się zachować choć pozory „profesjonalności”, to jego ekipa odstawiła na planie niezłe jasełka! Jednak drewniana gra młodych aktorów nie ma i tak podjazdu do faceta, który „wciela się” w rolę ostrzegających młodzież pijaka. W sumie przez wiele lat w serwisie YouTube jego występ widniał pod nazwą „WORST ACTOR EVER”. Śmiesznie jest również oglądać twarze zamordowanych wcześniej postaci w zupełnie innych rolach pojawiających się w filmie.

Dla większości widzów seans Camp Blood będzie kinematograficzną torturą, być może najgorszym filmem, jaki kiedykolwiek widzieli. I nie można się im dziwić! Sam nie wiem, jak można oglądać tego typu dzieła, nie okrywając się bezpieczną kołderką ironii. A jeśli potraficie docenić i jesteście swego rodzaju koneserami „złego kina”, to naprawdę Was podziwiam. W takim wypadku obejrzyjcie film Sykesa, jeśli już go oczywiście nie widzieliście.

Oryginalny tytuł: Camp Blood

Produkcja: USA, 1999

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *