Miłość i potwory (2020)

Różne wizje końca świata, które tak chętnie pokazują nam filmy, to zawsze (przynajmniej dla mnie) decydująca kwestia w wahaniu nad seansem. Dlatego też, kiedy na platformie Netflix pojawił się nowy film o apokalipsie dokonanej przez wielkie, zmutowane zwierzęta, nie musiałem szczególnie zwlekać z jego odpaleniem. I tak jak w przypadku większości produkcji, tak tutaj zasiadałem całkowicie na „czysto”, bez czytania recenzji czy nawet rzucenia okiem na zwiastun.

„Apokalipsa dla nastolatków” – tak najprościej streścić Miłość i potwory. Historia skupiona jest wokół Joela (hehe bo wiecie, The Last of Us), który wychodzi z w miarę bezpiecznego schronu na zawładniętą przez zmutowane stawonogi i jaszczury powierzchnię. Cel? Dotrzeć do swojej dziewczyny przebywającej w innej kolonii, przetrwać i opisać w swoim pamiętniku jak najwięcej napotkanych po drodze przygód. Oczywiście, przebieżka przyniesie również kilku nowych przyjaciół, całą masę niebezpieczeństw i kilka ckliwych chwil.

Klasyczne kino drogi, tylko nieco bardziej kolorowe i fantazyjne. I nie jest to w żadnym wypadku zarzut wobec filmu, bo twórcy w pełni świadomie obrali właśnie taki młodzieżowy kierunek! Nawet te „przerażające” abominacje, które polują i przemierzają zawładnięty przez naturę świat, to w gruncie rzeczy śmieszne i pocieszne stworki. Bo jak inaczej mówić o wielkiej ropusze, latających i święcących niczym neon meduzach czy krabie z oczami tego kota z memów?

Dlatego oglądająca zmagania Joela o przetrwanie w tym niebezpiecznym świecie nie czujemy absolutnie żadnego zagrożenia. I chyba rozumie to nawet sam bohater, bo zakończenie filmu jednoznacznie mówi o tym, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Jednak nie wiem tak naprawdę, jaki jest płynący z historii morał oprócz tego, że czasami warto stanąć przeciwnościom losu naprzeciw. Tak wiele upchano tutaj wątków, z których większość nie doczekuje się żadnego zwieńczenia. Czyżby furtka otwarta na wprost na sequel?

Na całe szczęście film jest szybki i wchodzi bez większej przepitki. Bohaterowie są płascy jak fiszka, świat kolorowy jak zdjęcia Tokio z Tumblera, a odpalana co jakiś czas muzyczka to sprawdzone, przemielone już przez kino setki razy hity. Do tego twórcy co kilka kroków puszczają nam widoczne oczko, obsadzając przykładowo w roli twardego „przetrwańca” Michaela Rookera – zapamiętanego najlepiej z roli jednego z braci Dixonów w serialu The Walking Dead (2012-22). A, psi przyjaciel głównego bohatera nazywa się Boy, pamiętacie taki film Chłopiec i jego pies (1975)?

Do tego efekty specjalne, które wprawiły w życie te wszystkie fantazyjne bestie, stoją naprawdę na wysokim poziomie! W sumie fantazyjne to dobre słowo, bo ich absurdalna geneza ma skutki w ich dziwacznym, aczkolwiek kreatywnym wyglądzie. Obejrzałbym film przyrodniczy o ich życiu, najlepiej czytany głosem pani Krystyny Czubówny.

Twórcy mieli wyczucie czasu oferując nam film o apokalipsie w trakcie trwania pandemii, nie ma co! Ale Miłość i potwory zamiast izolacyjnej depresji przynosi nam raczej czystą rozrywkę i nadzieję na lepsze jutro. Nie znajdziemy tutaj prawdy objawionej ani o miłości, ani o potworach. Ale cholera, mam słabość do filmów pokroju Zombieland (2009), a właśnie do tego tytułu najbliżej jest omawianej przeze mnie produkcji. Szkoda tylko, że nie mogłem zobaczyć go na wielkim ekranie, gdzie te wielkie kraby byłby jeszcze większe!

Oryginalny tytuł: Love and Monsters

Produkcja: USA, 2020

Dystrybucja w Polsce: NETFLIX

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *