Zielony Rycerz. Green Knight (2021)

Na nowy film Davida Lowery czekałem praktycznie od pierwszych przebąkiwań na jego temat. Gość ten ma u mnie bowiem ogromny kredyt zaufania za swoje Ghost Story (2017), które dla mnie jest kinowym arcydziełem wszechczasów i dziełem, które tak mocno zespoiło się z moimi emocjami. Zielony Rycerz jest filmem  zupełnie innym od poprzedniego projektu i chwała mu za to!

Niniejszą recenzję piszę z perspektywy osoby, która Legend Arturiańskich nie zna praktycznie wcale, dlatego też opowiedziana tutaj historia jest mym pierwszym zetknięciem z postacią Zielonego Rycerza oraz Gawiana. I choć na przestrzeni lat ten klasyczny trop wykorzystywany był już w kinie, w 1973 oraz 84, Lowery odrzucił wszystko to, co nazwać możemy „klasyczną przygodą rycerską”.

Dlatego też osobiście byłem świadkiem, jak zdziwieni i zniesmaczeni widzowie opuszczali salę kinową! Bo Zielony Rycerz wygląda tak, jakby ktoś pograł w Wiedźmina 3 (2015), obejrzał kilka filmów fantasy z lat 60. i 70., a następnie przeżył… najdłuższy koszmar w życiu. I to taki podsycony wcześniej odpowiednimi środkami psychoaktywnymi. To halucynogenne przeżycie, długie, męczące, niepokojące w najlepszych tych słów znaczeniu.

I atmosfera ta unosi się nad filmem od samego początku, kiedy Gawian po nocy w burdelu ląduje na uroczystej Wigilii u samego Króla Artura. Wieczerza zostaje przerwana przez tajemniczego Zielonego Rycierza, postać o aparycji wyciągniętej z jakiegoś horroru. Osobliwy jegomość rzuca wyzwanie siedzącym u boku króla rycerzom – każdy, kto zrani go w walce, zobowiązany jest za równo rok do odwiedzenia Zielonej Kaplicy i otrzymania takiego samego ciosu. Gawian bez namysłu podejmuje się walki i sprawnym ciosem pozbawia gościa głowy. Ten z uśmiechem na ściętym czerepie wyjeżdża z zamku.

Zielonego Rycerza najłatwiej nazwać średniowiecznym, artystycznym filmem drogi. Paradoksalnie po drodze mu z Las Vegas Parano (1998), tu i tu szalona podróż składa się z epizodów, a historia podzielona jest na czytelne rozdziały. I można tylko domniemać, który z tych narracyjnych szczebli jest rzeczywistością, a który fantazją. Lowery bawi się tym często i gęsto, mieszając wszystko w marazmie, śnie i halucynacji.

Dlatego też nie można zarzucać autorowi pewnych nieścisłości w fabule, odstępstw od oryginału czy zwykłych głupotek. To przede wszystkim przytłaczająca atmosfera symbolicznej podróży, odkrywanie siebie i cała masa odniesień, które mądrzy hipsterzy z internetu będą analizować jeszcze przez długi, długi czas. Niektóre z nich są łatwe do wychwycenia, jak misja odzyskania głowy pewnej niewiasty, inne na pierwszy rzut oka nie mają żadnego sensu. Ale to, jakie nadamy im znaczenie, zależy już tylko od nas.

Narracja i płynący z fabuły sens zależy od nas, jednak film obiektywnie powala stroną techniczną. Obsadzenie Deva Patela w roli Gawiana to castingowy strzał w dziesiątkę. To postać widocznie skonfliktowana wewnętrznie, rozdarta pomiędzy ludzką chęcią przetrwania a rycerskim honorem. Z jednej strony pragnie stać się w końcu tym, kim jest mu pisane, z drugiej jego droga do celu usiana jest wszelkimi pokusami. A wycieczka ta niczym rozgrywka w Death Stranding (2019) ciągnie się przez surowe pejzaże, magiczne lasy i mroczne pobojowiska.

Czy Zielony Rycerz pokonał w pojedynku wspomniane Ghost Story? Oczywiście, że nie! Dla mnie jednak poprzedni film, póki co, wciąż stanowi opus magnum Davida Lowery. Ale to wciąż kawał autorskiego, kinowego przeżycia w całym tego słowa znaczeniu. Nie wiem czy wrócę jeszcze do historii Gawiana w tym wydaniu, pewny jestem jednak tego, że zagości ona w mojej głowie jeszcze na długi czas, a jej interpretacje będą furtką do niejednej dyskusji wśród moich znajomych.

Oryginalny tytuł: The Green Knight

Produkcja: USA/Irlandia, 2021

Dystrybucja w Polsce: forumfilm.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *