What If…? (2021- )

Jako osoba zupełnie niezaznajomiona z papierowymi komiksami Marvela miałem nikłą wiedzę na temat tego, czym jest tytułowe What if…? Wiedziałem tylko, że są to alternatywne ścieżki historii znanych i lubianych postaci z kart powieści graficznych, które niejako spełniają najskrytsze fantazje swoich czytelników. Bo przecież przekazywanie wymyślonej historii to również zabawa jej formą i treścią. Dlatego też wypuszczony przez Disneya serial animowany był dla mnie właśnie taką zabawą, w najczystszej swojej formie.

Niejako wstęp do nowego serialu widzieliśmy już w poprzedniej produkcji, Lokim (2021-). Tutaj również mamy rozgałęzione multiversum, służące do odkrywania alternatywnych wersji klasycznych historii. Każda półgodzinna odsłona zaczyna się znajomą sceną, która pod wpływem mniejszych lub większych decyzji idzie całkowicie inną drogą. W pierwszym odcinku to, co zaczyna się jak remake Captain America: Pierwsze starcie (2011), w którym Steve Rogers otrzymuje serum superżołnierza, kończy się „transformacją” Peggy Carter (Hayley Atwell). Wychodzi z laboratorium z niezniszczalną tarczą w ręku i misją pokonania totalitaryzmu lat 40. oraz dzisiejszych stereotypów dotyczących płci.

Ekscytacja Peggy Carter przy pokonywaniu pierwszych trudności znanego z filmów Kapitana to świetny sposób na odwrócenie tego, co z nami z głównego kanonu. To prosta historyjka, która niestety skupiona jest bardziej na wybuchowej i nieco przerysowanej akcji, a nie na tym, co mogło tutaj być najciekawsze. Wspomniana walka o pozycję silnej kobiety w rządzonych męską ręką wojskowych strukturach. Fajnie jednak, że Steve Rogers nie idzie tutaj w całkowite zapomnienie i ojciec Iron Mana tworzy mu… kostium Irona Mana, tyle tylko, że stylizowany na steampunkową, durgowojenną modę.

W tym świecie wszystko może przeskakiwać z gatunku na gatunek. Oprócz agentki Carter noszącej tarczę z flagą Wielkiej Brytanii bijącej nazistów, istnieje kosmiczny napad, w którym T’Challa (ostatni występ Chadwicka Bosemana jako Czarna Pantera) zajmuje miejsce Petera Quilla jako Star-Lorda ze Strażników Galaktyki (2014). Jest też polowanie na seryjnego mordercę, który eliminuje kolejnych członków rodzącej się grupy Avengers. Skłania to Nicka Fury’ego (Samuel L Jackson) do przebranżowienia się w coś na kształt jednookiego Poirota.

Jednak czytelnicy tej strony najbardziej zacierać dłonie będą na odcinek zatytułowany What if… Zombies! Jest to epizod nawiązujący do głośnego komiksu o tym samym tytule napisanego przez Roberta Kirkmana, gościa odpowiedzialnego za Żywe trupy. Ja też ciekaw byłem, jak bardzo Disney pozwoli sobie na szarżowanie w temacie zombie i… no zawiodłem się bardzo mocno. Choć zombiaki są tutaj bardzo żarłoczne, to odcinek ten jest zwyczajnie głupi. Wnerwia zachowanie bohaterów i dziwaczny humor, vide głowa Ant-Mana gadająca ze słoika. Warto poświęcić czas na marvelowskie żywe trupy chyba jedynie dla Spider-Mana, który jak zawsze jest świetny.

Zaskakująco dobra jest również sama animacja i artystyczny kierunek obrany przez pracujących nad serialem artystów. Tła są pełne szczegółów i zwyczajnie zachwycają swoją kompozycją kolorów. Nie przeszkadza to jednak w czytelności, ponieważ kiedy na ekranie dzieje się akcja, to robi się naprawdę grubo. Sekwencja walki z finałowym bossem, którego oczywiście tożsamości nie będę tutaj ujawniał, to epickie starcie na poziomie tego, co znamy z Avengers: Koniec gry (2019), a scena ukazana z perspektywy jednego z kamieni nieskończoności to chyba mój osobisty faworyt.

Cieszy również fakt, że większość bohaterów mówi głosem swoich filmowych oryginałów. What if…? działa zatem najlepiej, jeśli obejrzałeś wszystkie filmy Marvela. Serial oczekuje, że znasz te postacie i ich zawiłe historie. Każdy 30-minutowy odcinek przechodzi przez fabułę z prędkością 12 parseków i rzadko zwalnia, aby nowicjusze mogli się w nim połapać. To znacząca wada dla tych, którzy oczekują tutaj w pełni autonomicznego dzieła. Ale to przecież nie jest serial dla nich, ponieważ nie będą czerpać z niego żadnej przyjemności!

Ja jednak znów jestem w pełni kupiony, bo przecież kocham te postaci i te uniwersa. What if…? jest kanoniczne, kontynuując tradycję seriali telewizyjnych Marvela, które nie chcą się powtarzać. Zajmuje zupełnie inną przestrzeń niż poprzednie produkcje. Dla widzów, którzy oczekują w końcu czegoś świeżego od uniwersum Marvela, jest to najlepsza, póki co, produkcja. A dla tych, którzy wciąż żyją w świecie wykreowanym na kartach komiksu, serial okaże się zaskakująco istotny dla dalszego rozwoju marki – czego sam zupełnie się nie spodziewałem. Już zacieram ręce na drugi sezon.

Oryginalny tytuł: What if…?

Produkcja: USA, 2021

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *