Szósty z siedmiu westernów w reżyserii Budda Boettichera z Randolphem Scottem w roli głównej został napisany przez częstego współpracownika obu panów, Burta Kennedy’ego – prawdziwego weterna, jeśli chodzi o gatunek. Trwający 73 minuty film jest kompaktowym i przykładnym westernem, nieszarżujący co prawda pod żadnym względem, ale zapewniający naprawdę solidną dawkę napięcia i emocji, by obejrzeć go od przysłowiowej dechy do dechy.
Zakurzonym szlakiem jedzie samotny jeździec. Nazywa się Ben Brigade (Randolph Scott), jest łowcą nagród i przybył, by zabrać pewnego uciekiniera z powrotem do Santa Cruz, gdzie czeka go stryczek. Billy John (James Best) czeka na niego pozornie obojętny, a to z powodu kilku kumpli ukrywających się w skałach z gotowymi winchesterami. Billy jednak rezygnuje z pomocy kumpli, ale nie przed pojmaniem zawiadamia swoich compadres, aby poinformowali o wszystkim jego starszego brata, Franka (Lee Van Cleef).
Zdjęcia uchwycone przy pomocy Majestic CinemaScope i często nieco niezdarny montaż uwydatniają wszystkie ambicje i ograniczenia filmu. Przy bliższym przyjrzeniu się fabuła nie ma większego sensu, a przedstawienie tutaj rdzennych mieszkańców Ameryki jest naprawdę dziwne. Lokalne plemię Indian zdaje się tylko jeździć w kółko, szukając co lepszego miejsca do oddania strzału. Jednak Samotny jeździec posiada w rękawie naprawdę imponujący punkt kulminacyjny!
Lee Van Cleef jest niestety słabo wykorzystany, ale ma w sobie wystarczająco dużo naturalnej grozy, aby postać Franka działała. Jego postać jest powiązana z Brygadą Scotta przez naprawdę haniebny czyn, ale to wykroczenie z przeszłości jest traktowane w tak rzeczowy, dyskretny sposób, że jego ograniczony czas na ekranie nie do końca rezonuje z mocą, jaką być może powinien mieć. Van Cleef ma oczywiście bogatą karierę w spaghetti westernach i to tam można znaleźć jego najlepsze i najbardziej kultowe kreacje.
Błachy dialog pasuje jednak do sztywnych, jednowymiarowych występów. Scenariusz Kennedy’ego jest naprawdę płytki, a 61-letni Scott wydaje się szczególnie niezainteresowany wyrażaniem emocji poza chłodem i stoickim spokojem. Karen Steele wnosi na pustynię mnóstwo zawadiackiego uroku, przez co wszyscy wokoło nie mogą oprzeć swoim pożądliwym wyobrażeniom! Piękna kobieta i grupa spoconych mężczyzn, tam nie trzeba scenariusza żeby iskrzyło!
Wygląda na to, że film został nakręcony w całości w plenerze, w większości w Lone Pine w Kalifornii. Oczywiście przez lata w Lone Pine kręcono mnóstwo westernów, ale umiejętności Boettichera są takie, że sprawia, że sceneria wygląda na zupełnie nową i niepowtarzalną. Utrzymuje również świeżość, inscenizując akcję w różnych środowiskach naturalnych, od wielkich skalistych urwisk i kanionów po wydmy, prerie, łąki i lasy sosnowe. W efekcie powstał film, który zawsze wygląda dobrze.
Oryginalny tytuł: Ride Lonesome
Produkcja: USA, 1959
Dystrybucja w Polsce: tvp.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.