Najważniejsze to kochać (1975)

Od razu na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jestem żadnym ekspertem ani nawet wielkim entuzjastom zarówno kinematografii francuskiej, jak i samego Andrzeja Żuławskiego. Choć co do entuzjazmu w tym drugim wypadku się nie zgodzę, bo po jego Trzeciej części nocy (1971), Diable (1972) i kilku krótkich metrażach postanowiłem zagłębić się w jego twórczość. A że w moim poukładanym świecie chronologia stanowi bardzo istotne prawo, naturalnym było sięgnięcie po nakręcone w 1975 roku Najważniejsze to kochać.

Pierwszy film Żuławskiego nakręcony za żelazną kurtyną, po jego problemach związanych z Diabłem, to dziwaczna, pełna osobliwych postać historia o miłości. Z tego, co już wiem, nie jest to nowość w jego twórczości, a znienawidzona przeze mnie Mowa ptaków (2019) nakręcona przez syna Xaverego na podstawie scenariusza Andrzeja przypomniała mi figury ekscentrycznych, dziwacznych artystów w kipiącym od kontrowersji świecie. I właśnie sztuka pod postacią teatru, fotografii i filmu stanowi tutaj centralną oś historii.

Fabuła to przede wszystkim trójkąt miłosny między ponurym fotografem Servais Mont (Fabio Testi – znany mi z niezliczonej ilości włoszczyzny), próbującą się utrzymać w branży aktorką Nadine Chevalier (Romy Schneider) i jej śmiesznym, nienawidzącym siebie mężem Jacquesem Chevalierem (Jacques Dutronc) rozgrywający się w absurdalnym świecie gangsterów niskiego szczebla, obleśnych handlarzy pornografią, samobójczych klaunów i samozwańczych królów teatru. A gdzieś pośród tego zamętu szaleniec Klaus Kinski w roli wytwornego aktora, Karl-Heinza Zimmera, który przedziera się przez sceniczną rolę Ryszarda III z siłą przepełnionego dziką furią byka.

Jednak na pierwszy plan wychodzi taka niepewność artystów. Servais para się pornograficznymi zdjęciami, które cyka dla Mazelliego (Claude Dauphin). Kiedy Nadine załamuje się w połowie sceny filmu, który kręci, członek ekipy biegnie za nią wykrzykując, że wcale nie jest beznadziejna i za stara na tę robotę. Wydaje się, że wszyscy tutaj żyją w jakimś lęku i przepełnia ich nienawiść do samych siebie. Nie jest to jeszcze uczucie tak silne, że gotowi oni są targnąć się na własne życie, ale niebezpiecznie balansuje na granicy autodestrukcji. Naprawdę, jeśli ktoś ma jakieś ciągotki do popadania w depresję, nie jest to kino dla niego.

Do tego melodramatyczna muzyka grana na skrzypcach Georges’a Delerue’a jest często tak przesadna i agresywna, jak artystyczne wybuchy wszystkich szaleńców tego filmu. Ale z drugiej strony pomaga to przekazać nam uczucie, która gotuje się między Servais i Nadine, wyrażane w tęsknych spojrzeniach. Schneider, zdobywca Cezara za tę rolę, to piękna i delikatna, poruszająca emocjonalnie główna bohaterka. Jacques Dutronca jest dziwakiem, a jego gra często przecinana jest irytującym tikiem, który określa go jako nieodpowiedniego partnera dla Nadine (chociaż takiego, który poświęca się dla miłości). Przystojny Testi trzyma się z tyłu, obserwator, którego konstytuuje wykonywany zawód.

O podobny zawrót głowy może przysporzyć również kamera Żuławskiego, która śledzi bohaterów filmu, podążając za nimi przez paryskie apartamenty zastawione regałami z książkami oraz restauracje, w których kieliszki wina i filiżanki wydają się przeznaczone do rzucenia w najbliższą osobę. Może to brzmieć jak przesadna psychodrama euro-artu, ale spotkałem się z opiniami, że jak na standardy Żuławskiego, jest to dość powściągliwe kino. Przez większość czasu bohaterowie nie spółkują ze sobą fizycznie, a sporadycznie ukazane tutaj sekwencje orgii są dość… lekko nam zaserwowane? Jest tutaj nawet taka scena, kiedy Nadine, leżąc na podłodze, gotowa oddać się swojemu kochankowi, szepcze mu na ucho: „Proszę, nie rób żadnych zdjęć”.

To, co sprawia, że Najważniejsze to kochać jest tak wciągającym kawałkiem kina, to sposób, w jaki Żuławski celowo pomija oczywiste wskazówki, by ominąć utarte schematy. Nie ma tu widocznych na pierwszy rzut oka tematów dobra i zła, miłości i nienawiści. Ze swoją wędrowną kamerą reżyser po prostu sunie w kierunku stref niebezpiecznych, po czym rakiem oddala się od punktów erupcji. Wędrująca kamera Żuławskiego skrada się, grasuje i krąży po planie niczym nieproszony gość, utrwalając chwile piękna we wzburzonych wodach codziennej brzydoty.

Przez cały czas nasze usta wypełnia posmak niepokoju, a serca przepełnione są przerażeniem. W obracającym się szaleństwie aktorzy są ponętnie wrobionymi, często zdezorientowani graczami na planszy chaosu. I choć temperatura tutaj jest na poziomie wrzenia, tak senny język, którym bohaterowie komunikują się ze sobą, zakorzenia nas w koncepcji miłości wyznawanej przez artystę. Niebezpieczeństwo i dramat jednak nigdy nas nie dotykają, chociaż czujemy ich ciepło zaledwie kilka centymetrów dalej. To podglądanie perwersji, jakie zna tylko Żuławski, a jego film, prowadzony przez mocno zniuansowaną kreację bohaterów, staje się oczyszczającym przeżyciem obserwacji tego, jak ludzie zbierają kawałki swojego zniszczonego życia.

Oryginalny tytuł: L’important c’est d’aimer

Produkcja: Francja/Włochy/RFN, 1975

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *