Dan Simmons „Hyperion”

Postać Dana Simmonsa dotychczas znałem tylko z serialowej ekranizacji jego powieści Terror, którą naprawdę sobie cenię i kiedyś pewnie sięgnę po literacki pierwowzór. Aż do tego momentu, kiedy sięgnąłem po pierwszą część jego cyklu Hyperion, uważaną przez wielu za arcydzieło science-fiction, coś, co w swojej dziedzinie osiągnęło wręcz status Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena. Jako osoba, dla której pisana fantastyka naukowa sprowadza się tylko do kolejnych książek sygnowanych logiem STAR WARS, była to lektura dość… wymagająca.

Bo ta napisana w 1989 roku książka, będąca w zasadzie wstępem do dalszej historii, to zapierający dech w piersiach pokaz tego, jak daleko popchnąć nas może ludzka wyobraźnia. Od wielkich, epickich wydarzeń po najdrobniejsze szczegóły, żywy portret postaci, pomysłową i oryginalną technologię przyszłości, wspaniałą scenerię i wielowymiarową, zmotywowaną fabułę, to wszystko działa tutaj jak w dobrze nasmarowanym, futurystycznym zegarku. Tkając swoją opowieść, Simmons okazuje się mistrzem-gawędziarzem, a każda z siedmiu przedstawionych przez niego historii aż prosi się o to, by ją pochłonąć.

Ale dla kogoś takiego jak ja, kto literacko lubi gotować się we własnym sosie, styl pisania Simmonsa może okazać się naprawdę przytłaczający. Autor wykorzystuje tutaj popularną w sumie sztuczkę polegającą na tworzeniu science-fiction, naginając nasz mózg wymyślonymi, kosmicznymi słowami, często zestawionymi z prawdziwymi terminami. Ta sztuczka nie zawsze działa, ponieważ nie wszyscy pisarze są dobrzy w wymyślaniu kosmicznych słowników. Jednak w większości nie stanowi to dla Simmonsa żadnego problemu, mimo że z początku kilka terminów może brzmieć nieco niezdarnie. Jednak jeśli ubierzemy to w nawias kiczowatego sci-fi z lat 80., nabiera to nagle uroku.

Bo jak inaczej traktować latające drzewa robiące za statki kosmiczne dla międzygwiezdnych Templariuszy, domy pełne wychodzących na różne światy transportali czy knieję rażących prądem badyli. Czytając Hyperiona miałem przed oczyma okładki tanich powieści przygodowych z początków drugiej połowy XX wieku. Weźmy na przykład Internet, który autor wyobrażał sobie pod koniec lat 80., kiedy pisał o nim, jako o: „Sieci działającej w czasie rzeczywistym, która rządziła polityką Hegemonii, dostarczała informacje dziesiątkom miliardów głodnych danych obywateli i wyewoluowała we własną formę autonomii i świadomości”. W tym świecie sieć stanowi osobną przestrzeń, do której wejść można choćby po to, aby odbyć szkolenie wojskowe na jednej z pieczołowicie odtworzonych wojen z historii Starej Ziemi. Archaiczne to, ale z dzisiejszej perspektywy chłonie się to z wyjątkowym zaciekawieniem.

Simmons w pełni wykorzystuje swój talent do szczegółowego umieszczenia pionków na planszy. Ustawia swoich bohaterów w ciekawych miejscach i fascynujących sytuacjach, a następnie we właściwym czasie gra na naszych zmysłach tak, abyśmy czuli się częścią tego wszystkiego. Zanim cokolwiek zostanie powiedziane, zanim jakakolwiek postać opowie swoją historię, zanim jakikolwiek konflikt wybuchnie, czytelnik zostaje wciągnięty w świat przez jego bogaty opis, opis, który nie skąpi ani nie marudzi. Pod koniec jest scena, w której pielgrzymi docierają do struktury na szczycie góry, aby odpocząć na noc, podczas gdy na niebie rozpoczyna się kosmiczna bitwa. Samotni i gnani zimnymi górskimi wiatrami obserwują pokaz świateł, wiedząc, że w każdej chwili mogą wpaść na Dzierzbę – mitycznego potwora, który wydaje się egzystować poza czasem i przestrzenią. Niezależnie od interesujących punktów fabuły, które autor może wymyślić, są one o wiele bardziej wciągające, gdy sceneria i sytuacja są równie przekonujące.

Jeśli już o Dzierzbie wspomniałem, to zatrzymajmy się przy nim na dłużej. To zdecydowanie jedna z najbardziej przerażających kreatur, jakie zrodziły się na kartach powieści! Kupa stali, naostrzonych kolców i ostrych krawędzi wydaje się wręcz wyrwana z jakiegoś techno-koszmaru. Oczywiście nie jest to zapewne tylko jakiś tam bezmyślni potwór, który ma robić za straszaka dla nas, i naszych bohaterów, ale o tym przekonamy się w kolejnych tomach serii. Na razie wokół Dzierzby rozprzestrzenia się aura tajemnicy, czyniąc go morderczą siłą, która, kiedy tylko się pojawi, zwiastuje krwawą masakrę. A uwierzcie mi, brutalne opisy, jakimi operuje tutaj autor, mogą wprowadzić zarówno w zachwyt, jak i w obrzydzenie. Nie chcę cytować tutaj co lepszych „kąsków”, ale mi w pamięć zapadło porównanie oderwanej głowy wysysanej z pomieszczenia przez kosmiczną próżnię do pająka walczącego o życie.

Pogadajmy może o mniej przyjemnych elementach książki, czyli o nielicznych i stosunkowo niewielkich wadach. Czasami irytował mnie opis postaci, który wydawał mi się przesadny, zbędny i trudny do zaakceptowania. Trudno mi powiedzieć, że Simmons wykazuje fizjonomiczną smykałkę do odkrywania cech charakteru w małych szczegółach, których ja w prawdziwym życiu nawet bym nie zauważył, a tym bardziej nie byłbym w stanie odczytać tak szczegółowo. Wśród grupy pielgrzymów, która staje się tutaj dla nas typową dla gier RPG drużyną, znalazła się jedna postać, która się wyróżniała, ale Simmons posuwa się trochę za daleko i czyni ją praktycznie karykaturą. Każda linijka przez nią wypowiadana jest tak przepełniona jego osobowością, że możemy czuć się tak, jakby ktoś nam ją wręcz narzucał. Szkoda, bo są tutaj postacie, które nie muszą się przed nami popisywać swoim charakterem, a mają o wiele mniej czasu na kartach powieści.

Jeśli daleko idąca wyobraźnia i liczne zapożyczenia ze świata prawdziwej sztuki czy religii to wciąż za mało, to tematyczne ugruntowanie opowieści w poezji Keatsa zadowoli poszukiwaczy literackich walorów. Nie jest to długi testament dla brytyjskiego poety, Simmons zamiast tego wykorzystuje tytułowy wiersz Keatsa jako alegorię napięcia między religią przyszłości a sztuczną inteligencją. Nie jest to spłycone do znanej z Gwiezdnych Wojen ideologicznej batalii dobra ze złem, a przypomina raczej mityczny konflikt, coś, co mogłoby być odegrane na deskach antycznego, greckiego teatru. Obrazy, postacie, motywy, struktura narracji, opowiadanie historii i pełna wartość rozrywkowa pozostawiają 99% innych powieści science fiction w tyle. To całkowicie unikalna kreacja, więc trudno porównywać Hyperiona z jakimkolwiek innym dziełem, nawet tego samego autora. Co prawda jest to tylko wstęp do czegoś większego, jednak nawet jako autonomiczne dzieło pozostaje w pamięci.

Wydawnictwo: mag.com.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *