Inni Ludzie (2021)

Nie jestem z dużego miasta, nie miałem problemów z narkotykami ani nie obracałem się w patologicznym środowisku, ale jakimś cudem warszawski hip-hop jest muzyką, która wybrzmiewa we mnie najmocniej. Bo choć blokowisko, na którym mieszkam, nie jest gigantyczną plątaniną betonowych korytarzy, to kawałki Hemp Gru czy Molesty odbijały się echem pod klatkami schodowymi.

I mówiąc najprościej, nakręceni na podstawie prozy Doroty Masłowskiej film Inni Ludzie są właśnie hołdującym warszawskiej wielkiej płycie (pato)musicalem. Coś, co na materiałach prasowych, które otrzymałem, wyglądało jak odcinanie kuponów po sukcesie Ślepnąc od świateł (2018-) i jadące na fali popularności Euforii (2019-), okazało się czymś na tyle dziwnym, że w sumie do dziś nie wiem, czy naprawdę mi się podobało.

A przyznam szczerze, że śledząc przygody Kamila (znany ze wspomnianego Ślepnąc Jacek Beler), zerknąłem ze dwa razy na telefon w celu sprawdzenia „ile do końca”. Nie zrozumcie mnie jednak źle, nie nudziłem się, po prostu nie byłem gotowy na taką dawkę negatywnych emocji, zwłaszcza, że przed seansem zwyczajnie się zjarałem. Inni Ludzie nie robią sobie jaj, nie znajdziemy tutaj chwili wytchnienia, to gabient krzywych zwierciadeł, w których odbijają się ludzkie problemy.

Co więcej, patologia nie jest tutaj w żaden sposób romantyzowana, co często było zarzutem wymierzonym w twórczość Pani Masłowskiej. Losy bohaterów są tragiczne, ale wyraźnie jest to tylko i wyłącznie winach ich samych, bo dopuszczają się grzechu z premedytacją. Jest to oczywiście przekoloryzowane i momentami groteskowe, ale nikt też na siłę nie stara się nam wmówić, że powinniśmy poczuć do nich jakąkolwiek sympatię. Patologia nakręca kolejną patologię, która maluje się jako nieodłączny elementem stołecznego pejzażu.

Jedynym głosem rozsądku wśród obskurwiałych blokowisk okazuje się Jezus Chrystus, który w cierniowym fullcapie i nieustannym freestylem opowiada o losach tych smutnych postaci. Na całe szczęście Aleksandra Terpińska nie robi z filmu misyjnej agitki, ubierając jedyne światło w tym grajdołku w szaty, które kulturowo najcelniej trafią w serca Polaków. Jadąc przez nasze drogi, co rusz trafiamy przecież na bilboardy z wizerunkami świętych, które łypią na nas swym troskliwym wzrokiem. Tutaj ten fantazmat przefiltrowany jest przez język ulicy, kulturę hip-hop.

Czasami drętwa nawijka stanowi praktycznie 90% narracyjnej warstwy filmu, a sporadyczne dialogi pisane są tak, że zawsze znajdzie się w nich jakiś rym. Jest to ciekawe i innowacyjne podejście, które pod piórem lepszego tekściarza lśniłoby niczym diamentowa płyta Quebonafide. Ale jednak obraz koresponduje ze ścieżką dźwiękową, uliczną, surową i brudną. To jednak stanowi także wysoki próg wejścia dla tych, którzy z rapem nie mają nic wspólnego! Ci nie wyłapią takich mrugnięć oka jak cameo Wilka WDZ czy Małolata.

Pod wrażeniem jestem również gry aktorskiej, bo choć fanem Jacka Belera jestem od czasu jego roli Sikora w Ślepnąc, tak fanem Soni Bohosiewicz czy znanej mi z Sweat (2020) Magdaleny Koleśnik nigdy nie byłem. Tutaj ta przerysowana konwencja służy zdecydowanie obu kobietom, które stoją po dwóch stronach kanionu rozdzierającego dwie, różne od siebie warstwy społeczne. Ale tak jak już wspomniałem, nie ma im co kibicować, bo obie od początku pisane są jako postacie przyprawiające o odrzut wymiotny, mimo całkiem „ponętnemu” emploi.

Wszyscy jesteśmy Chrystusami (2006) w rytmie rap i skupiające się na patologicznym szukaniu miłości, aniżeli na używkach, to zdecydowanie najciekawsza pozycja, którą ostatnimi czasy ma nam do zaoferowania rodzime kino. Próg wejścia jest wysoki, ale patrząc na dzisiejszą modę na mieszanie się estetyki ulicy z tym, co można nazwać roboczo „hipsterskim intelektualizmem” (vide zespół Syny czy twórczość Masłowskiej właśnie), Inni Ludzie idealnie wpisują się w swój Zeitgeist.

Oryginalny tytuł: Inni Ludzie

Produkcja: Polska, 2022

Dystrybucja w Polsce: warnerbros.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *