Peacemaker (2022-)

Jeśli pamiętacie moją recenzję Legionu samobójców: The Suicide Squad (2021), to pewnie wiecie, że nie darzę wielką sympatią filmowego uniwersum DC. Jako prosty człowiek lubię, kiedy wszystko jest kanonicznie poukładane, a ten chronologiczny bajzel mnie po prostu odrzuca. Ale oprócz tego widzę w produkcjach sygnowanych logiem DC to, czego tak naprawdę nie lubię w adaptacjach komiksów – robienie z nich usilnie produkcji przeznaczonych dla dorosłego widza.

Dlaczego więc poświęciłem czas, a było to notabene 8 godzin, na naturalną kontynuację fabuły wymienionego wyżej filmu? Bo omawiany tutaj Peacemaker zbiera zewsząd pozytywne oceny, a nie chciałem się okazać takim samym ignorantem, na jakiego wyszedłem przy okazji Niezwyciężonego (2021-). No i jeśli miałbym wskazać najjaśniejszy punkt drugiego Legionu samobójców, to byłby to właśnie John Cena.

Historia przedstawiona w serialu i będąca jego osią jest prościutka. Ot tytułowy bohater znów zostaje wynajęty przez Amandę Waller do misji mającej na celu ocalenie ludzkości. Tym razem zagrożeniem są… kosmiczne motyle, które przejmują władzę nad ważniejszymi osobami w kraju. Pomaga mu w tym jego przyjaciel-nieudacznik Vigilante (Freddie Stroma), seksowna agentka Emilia Harcourt, nowy nabytek Leota Adebayo (Danielle Brooks) i pocieszny nerd John Economos (Steve Agee).

Po drodze przewija się również motyw ojca rasisty, który dosłownie staje się bohaterem lokalnego Ku-Klux-Klanu czy wgląd w przeszłość granego przez Cenę bohatera. I te z pozoru małe rzeczy świadczą o wielkości tego serialu, który pod płaszczykiem (a raczej trykotem) głupiej i wulgarnej komedyjki akcji przemyca wiele naprawdę wartościowych treści. Może nie jest to dekonstrukcja toksycznej męskości na poziomie Psich pazurów (2021) czy opowieść o trudnych relacjach z ojcem jak w wielu innych produkcjach, ale i tak jestem po wielkim wrażeniem, jak zgrabnie wplecione jest w to w typowo komiksową papkę.

Ale wróćmy jeszcze do tego, czym Peacemaker stoi, czyli humoru. A ten jest tutaj niezwykle cięty i stanowi policzek skierowany we wszelkie te ruchy prawicowe, które ostatnio coraz mocniej dochodzą do głosu. Jest czasami bardzo wulgarny, ale cały ten jego rynsztokowy ton jest zupełnie zamierzony. Niejednokrotnie parsknąłem ze śmiechu, kiedy główny bohater w swój kąśliwy sposób wchodzi w słowną przepychankę z innym uczestnikiem widowiska. W usta serialowych postaci wsadzono naprawdę błyskotliwe frazy, które nie tylko odnoszą się do bieżących spraw społecznych, ale również stanowią komentarz do całej popkultury. Dlatego też wszyscy nerdzi nie raz będą zmuszeni do zmiany pampersa.

To w końcu dzieło Jamesa Gunna, który w popkulturowy postmodernizm lubi bawić się mało kto! Nie inaczej sprawa ma się z muzyką, bo jak na wspomnianego reżysera przystało, jego bohaterowie są wielkimi entuzjastami amerykańskiej muzyki z drugiej połowy poprzedniego wieku. W sumie motyw muzyki robi tutaj również jako wytrych do otwarcia wypełnionego emocjami pokoju podpisanego „wspomnienia”. Nie jest to tylko puszczana mniej lub bardziej przypadkowo setlista ze Spotify, jak miało to miejsce w innych produkcjach spod szyldu DC. Tutaj ścieżką dźwiękową stanowi integralny element narracji.

Jednak jak już wspomniałem, Peacemaker to nie tylko podśmiechujki i czasami obrzydliwe sceny akcji – w końcu Gunn terminował w wytwórni Troma. To przede wszystkim emocjonalna więź z fantastycznie napisanymi bohaterami. Coś, na co nie ma czasu w pełnometrażowym filmie, w serialu otrzymuje godne sobie rozwinięcie, przez coś taka przeszłość głównego bohatera nie wypada na wyłożoną nam w sposób pośpieszny i płytki. Jego relacja z takim Vigilante czy Harcourt naprawdę potrafią zagrzać nasze bebechy. Ale nie chce mówić więcej, bo to po prostu pięknie napisane uczucia, które każdy powinien przeżywać samemu.

Zabrzmi to dziwnie, ale żaden serial nie wciągnął mnie ostatnimi czasy tak mocno, jak Peacemaker właśnie. I nie zpominajmy, że piszę tutaj o produkcji, która koniec końców silnie osadzona jest w znienawidzonym przeze mnie uniwersum filmowym DC! To naprawdę pomysłowo poprowadzona historia, której nie brakuje najważniejszego elementu – serca. A to bije bardzo mocno, z każdego niemal zakamarka serialu wylewa się miłość nie tyle do materiału źródłowego, co do ekranowych postaci po prostu. Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale bliżej temu do oscarowego Zapaśnika (2008), aniżeli jakieś Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera (2021).

Oryginalny tytuł: Peacemaker

Produkcja: USA, 2022

Dystrybucja w Polsce: hbomax.com

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *