It Conquered the World (1956)

Z nieukrywaną ekscytacją oglądam kolejne, niskobudżetowe „potworki” spod ręki Rogera Cormana, o których nie pamięta dzisiaj nikt, oprócz samego ich twórcy. Jest w tym jakaś nieskrępowana przygoda i wyimaginowane oczekiwania, które niestety najczęściej zderzają się z twardą ścianą rzeczywistości. Bo tak, większość tych filmów to po prostu gnioty, których zapomnienie na przestrzeni tych wszystkich lat jest w pełni zrozumiałe.

Jak się sprawa ma z It Conquered the World z lat, kiedy to Corman wręcz taśmowo produkował praktycznie bezbudżetowe produkcje? Oczywiście jest to do bólu sztampowa historyjka obcego przybysza, napisana na wzór Najeźdźców z Marsa (1953) czy Inwazji porywaczy ciał (1956), zwracająca się ku społecznym lękom związanym z ówczesnym wystrzeleniem w kosmiczną przestrzeń Sputnika. Ale to nie jest żadna socjologiczna wiwisekcja paraliżującego ludzkość strachu przed nieznanym, a tanie kino eksploatacji w całym swym jestestwie.

Dr Tom Anderson (młodziutki Lee Van Cleef) nawiązuje kontakt z mieszkańcem Wenus za pośrednictwem swojego nadajnika radiowego i nieświadomy tego, że istota ta chce zniewolić ludzkość oraz wykorzenić wszelkie emocje, ułatwia jej przybycie na Ziemię. Anderson został tak wyprany z mózgu przez kosmitę, że planuje pozwolić mu posiąść swoją żonę Claire (Beverly Garland) i kolegę po fachu, dr. Paula Nelsona (Peter Graves). Wyłącza zasilanie planety i rozmieszcza latające nietoperze, które pomagają mu przejąć kontrolę nad ludzkimi ciałami. Ponieważ liczba wciąż nieopętanych ludzi maleje, Nelson, Anderson, Claire i mały kontyngent żołnierzy stoją na drodze najeźdźców.

Jeśli szukacie w tego typu kinie, a przypomnijmy po raz kolejny, że jest to tania i szczególnie obskurna eksploatacja, czystej rozrywki płynącej nie tylko z fabularnej warstwy filmu, ale również z jego koślawej produkcji, to będziecie usatysfakcjonowani. Nie zdradzając dużo i nie mówiąc o samym tytułowym kosmicie, bo o nim później, jest tutaj tak uroczo pokraczna i zabawna scena, w której policjant przemierzający las zmuszone zostaje do walki z przerośniętym nietoperzem. Dla takich perełek warto poświecić tę godzinkę swojego czasu!

O dziwo spotkałem się w sieci z opinią, że Corman odrobił lekcje z astrofizyki i dość sprytnie zaprojektował tego, bądź co bądź, żałośnie wyglądającego stworka. Jako że pochodzi on z Wenus, planety o wyjątkowo niskim ciążeniu, naturalne jest, że jest to istota niska i egzystująca blisko podłoża. Oczywiście zaowocowało to absurdalnie śmiesznym projektem, który sam w sobie stanowi olbrzymią wartość rozrywkową całego filmu. Jeśli tak mają wyglądać stworzenia, chcące podbić Ziemię, to nie mamy się czego bać. No chyba, że umrzemy ze śmiechu.

Zapewne, gdyby sam potworek był bardziej przemyślany i nie wzbudzał naszego politowania, It Conquered the World okryłoby się pewnie mniejszym wstydem i może nie byłoby skazane na tak smutne zapomnienie. Podstawowe założenia fabuły, napisane przez Lou Rusoffa i niewymienionego w czołówce Charlesa B. Griffitha, są z pewnością wystarczająco użyteczne i widz może nawet z nich coś wyłuskać, a Corman naprawdę nieźle sobie radzi wraz ze swoją zwyczajową, świadomą budżetu. Jeśli już mamy szukać w tym czegoś głębszego, to nad całym filmem unosi się dość oczywisty posmak lęku mieszkańców Stanów Zjednoczonych przed najazdem strasznych komunistów.

Zaskakujące jest dla mnie jednak, że Corman już tutaj przemyca trochę dość błyskotliwego humoru, co w perspektywie jego późniejszej kariery, kiedy to stał się swoistym epigonem, można brać za pewnego rodzaju innowację. Do tego film jest naprawdę nieźle zmontowany, a aktorsko też nie ma się do czego przyczepić. Jest nawet taka scena, w której żona jednego z bohaterów wymawia iście feministyczny dialog, odrzucając konsumpcyjne podejście do kobiecego ciała w świecie, w którym zaraz zniknąć mają wszelkie ludzkie emocje.

Ostatecznie It Conquered the World okazało się tym, czym w założeniach miało być – tanią, szybką rozrywką, której ręka Cormana nadała nieco więcej „farszu”. W rękach innego reżysera zapewne byłoby to kino już z samego dna śmietnika, które wspominane by było tu i ówdzie przez pryzmat tego śmiesznego potworka, jeśli oczywiście ktoś by się na niego zdecydował. To dzisiaj seans tylko dla zatwardziałych fanów twórczości Rogera Cormana i takich świrów jak ja, którzy lecą po kolei odhaczając wszystko, co dany reżyser stworzył. Czy był to jednak czas w jakikolwiek stracony? W życiu!

Oryginalny tytuł: It Conquered the World

Produkcja: USA, 1956

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *