Niebezpieczni dżentelmeni (2022)

Zazwyczaj polskiego kina komediowego unikam jak ognia. Nie robię z siebie jakiejś Krynicy intelektu czy coś w tym stylu, po prostu uważam, że komercyjnie nasi rodacy nie umieją za bardzo w humor i ciągle wałkują te same motywy. Z chłopem przebranym za babę i rzucaniem „kurwą” co drugą minutę na czele. Są jednak wyjątki, które sprawiają, że z ciekawością wybieram się do kina. Połączcie te dwa różniące się wydźwiękiem zdania w jedno i w sumie nie musicie czytać dalej tej recenzji.

Niebezpieczni dżentelmeni na papierze wydają się całkiem interesujący. Mamy zakopane z początku ubiegłego wieku, wielkie nazwiska w obsadzie, jak i wśród postaci, oraz scenariusz łączący Kac Vegas (2009) ze sztampowym do bólu filmem kryminalnym. No coś takiego na naszej ziemi nie zdarza się zbyt często. Powędrowałem więc do kina w dniu premiery i… rozpłynąłem się w fotelu z żenady. Może jestem po prostu zbyt zgorzkniały na takie kino? A może nasz widownia wciąż potrzebuje śmiania się z rzeczy głupich i żenujących?

Tadeusz Boy-Żeleński (Tomasz Kot), Witkacy (Marcin Dorociński), Joseph Conrad (Andrzej Seweryn) i Bronisław Malinowski (Wojciech Mecwaldowski) budzą się po mocno zakrapianej, pełnej psychodelików imprezie. Głowy pękają im od kaca, nikt nic nie pamięta, a sytuacji nie poprawiają znalezione na podłodze zwłoki nieznanego mężczyzny. Rozpoczyna się wyścig z czasem, w którym bohaterowie muszą uwolnić się nie tylko od podejrzeń, ale także od równie niebezpiecznych środowiskowych plotek i jak najszybciej wyjaśnić zagadkę tajemniczej śmierci.

Pogmatwana fabuła jest tak naprawdę tylko pretekstem do tego, by rzucać nas z gagu do gagu. W sumie to też taka tajemnicza i zawiła nie jest, bo ułożyłem ją sobie w głowie gdzieś tak przed połową seansu i ku mojemu zdziwieniu, moje domniemania pokryły się w 90% z tym, co wydarzyło się na ekranie. No ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że główny trzon opowiadanej historii jest tylko pretekstem do tego, by rzucać naszych barwnych bohaterów od jednego do drugiego żartu sytuacyjnego. Męczy to niezmiernie i sprawia, że szybko ulatnia się gdzieś wisząca nad wszystkimi tajemnicza zbrodnia.

A jeśli już mam coś pochwalić, to będą to oczywiście aktorzy. Patrząc na obsadę, trudno by było, żeby te konkretne nazwiska „nie dowiozły” i dały nam kreacje na poziomie Borysa Szyca z dużo gorszej Magnezji (2022). Fajnie, że wśród tak popularnych wciąż nazwisk, jak Conrad czy Witkacy, pojawiają się zapomniani już nieco Malinowski i Żeleński. Może ktoś po seansie odpali choćby Wikipedię i dowie się, co to jest „obserwacja uczestnicząca”. Z drugiej jednak strony totalnie nie kupuję finałowej przemowy wygłaszanej przez Boya, która widocznie jest tutaj wciśnięta na siłę i ma w sobie praktycznie tyle samo wyczucia, co komentarze starszych ludzi na Facebooku.

Podobała mi się też scenografia. W Zakopanem bywam często i mniej więcej znam architekturę i topografię tego miasta, więc fajnie było zobaczyć, jak wyglądało w poprzedniej epoce. Lwia część filmu, mowa o scenach w teatrze, kręcona była w niedalekim od mojej macierzy Bielsku-Białej, więc lokalny patriotyzm gdzieś tam się we mnie odezwał. No i miło jest po prostu widzieć, jak ekranowe postacie przechadzają się tymi samymi szlakami, gdzie sam zalewałem się potem. Co prawda widać, że budżet nie pozwolił na nie wiadomo jakie szaleństwa, a wiele scen rozgrywa się w tych samych miejscach, to docenić można napracowanie się ekipy za to odpowiedzialnej.

Cała reszta to typowa, polska komedia, jakich wiele. Ktoś się poślizgnie i zawoła „o kurwa”, wielki gangster ma kotka, o którego musi dbać i umiera ze strachu na zawał, komendant lokalnych władz jest okrąglutkim miłośnikiem malowania figurek, a przedstawiony tutaj w bardzo karykaturalny sposób Józef Piłsudski nawet nie wiem, kogo parodiuje, bo na bank nie przypomina on w żadnym stopniu naszego wielkiego działacza Polskiej Partii Socjalistycznej. Wszystko jest takie slapstickowe, głupawe i często żenujące. No bo ile można ciągnąć ten sam żart, że Witkacy to lubił narkotyki, a Lenin nie gada o niczym innym, jak tylko o rewolucji. I wiem, to tylko lekka komedyjka, która właśnie na schematach polega, ale cholera, nie wciskajmy wszędzie „kurew” jako elementu komediowego!

Niebezpieczni dżentelmeni to trochę taki Tarantino na naszą miarę. I w sumie finałowa scena w dość dosadny sposób odnosi się do pamiętnej sekwencji w kinie z uwielbianych przeze mnie Bękartów wojny (2009), tylko dużo biedniej i bez jakiegoś takiego wyczucia. Oczywiście film pewnie odniesie sukces, bo skrojony jest pod widownię może ciut ambitniejszą niż odbiorcy twórczości Patryka Vegi. Szkoda no, bo liczyłem na jakiś fajny ruch w rodzimym kinie komercyjnym. Jak widać, potrafimy zbudować ładny świat, aktorów mamy pierwszej ligi, ale cholera, napisać dobry, popowy scenariusz to już jest dla nas rzecz niewykonalna. Albo taplamy się w głupocie i jarmarku, albo w górnolotnych, często zadufanych uniesieniach artystycznych. Nie da się tego wypośrodkować?

Polski tytuł: Niebezpieczni dżentelmeni 

Produkcja: Polska, 2023

Dystrybucja w Polsce: kinoswiat.pl

 

 

 

2 Comments

  1. Co do mających wywołać śmiech „kurew” i tym podobnych, zgadzam się, choć przeciwnikiem przekleństw nie jestem i one same na co dzień mnie nie rażą, ale w filmie zalatują lekką tandetą.
    Ale śmiem twierdzić, że postać Piłsudskiego jest chyba najzabawniejsza :-)) Ten niby-Chopin, przekręcanie nazwiska Żeleńskiego – a przede wszystkim odarcie Piłsudskiego z mitu wybitnie mądrego przywódcy narodu, to pomysł całkiem niegłupi. Mnie ubawił.
    Poza „Bękartami wojny” , dla mnie widoczne odniesienia do „Nienawistnej ósemki”.

    PS
    Dodam, że nie generalnie nie znoszę polskich komedii, a ta mnie w wielu momentach rozbawiła.

    1. Rzeczywiście, po czasie postać Piłsudskiego zyskuje. Po premierze była to jednak dla mnie typowo kabaretowa wariacja typu „ubierzmy gościa w ciuchy z epoki i podkreślmy wszystkie jego cechy tak, aby wybrzmiały one jak najmocniej” 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *