The Toolbox Murders (1978)

O istnieniu tego wyrwanego rodem z obskurnego grindhouse’u filmu dowiedziałem się przez jego quasi remake nakręcony przez Tobe’a Hoopera w 2004 roku. Od razu mówię, że prócz tytułu i w mniejszym stopniu miejsca akcja, tych dwóch dzieł nie łączy zupełnie nic. Jednak jeśli już przy Hooperze jesteśmy, to The Toolbox Murders miał swoją premierę w dość ciekawym dla kina niebędącego głównym nurtem okresie.

Dzieło Dennisa Donnelly powstało w 1978 roku, czyli już po bumie na niskobudżetowe, na poły amatorskie produkcje mające na celu szokować spragnioną krwi widownię wzorem niedoścignionej Teksańskiej masakry piłą mechaniczną (1974), a jeszcze przed falą amerykańskich slasherów, które to zdominowały rynek w następnej dekadzie. A jeśli bawimy się dalej, to nie sposób do filmu Dennisa nie dopisać inspiracji klasycznym kinem giallo, choć to może być oczywiście nadinterpretacja.

Historia opowiadana w The Toolbox Murders jest prosta, żeby nie powiedzieć pretekstowa. W pokaźnych rozmiarów kompleksie mieszkalnym ktoś przy pomocy zawartości skrzynki narzędziowej pozbawia życia młode lokatorki. Warto dodać, że robi to w sposób bardzo brutalny, korzystając ze śrubokrętów, młotków czy wierteł piórowych. Typ nosi się wyłącznie na czarno, a swoje oblicze skrywa pod maską narciarską – nawiązanie do Teda Bundy? Kiedy znika jedna z mieszkanek, na ratunek rusza jej brat wraz z kolegą.

Zaczynając od ogólnika, nazwałbym film po prostu brudnym, brutalnym kinem eksploatacji, nastawionym oczywiście głównie na zysk. Dlatego też krew w The Toolbox Murders leje się gęsto, a piękne panie z chęcią ukazują swe wdzięki. Jest tutaj nawet scena, w której jedna z przyszłych ofiar zabawia się w wannie chyba w najbardziej epileptycznej scenie masturbacji, jaką widziałem w życiu. Jeśli wierzyć plotkom, to pomysł na film zrodził się w głowie producenta Tony’ego Didio po przeczytaniu artykułu w Los Angeles Times o niesłabnącej popularności flagowego tytułu Hoopera, więc z dolarami w oczach zapragnął on mieć swój własny.

Oczywiście film, który opiera się tylko i wyłącznie na przemocy wobec bezbronnych kobiet musiał spotkać się ze sprzeciwem. Krytycy raczej nie byli przychylni dziełu Dennisa Donnelly, krytykując raczej marne sztuczki wykorzystane do wywołania u widza jakiejkolwiek ekscytacji. Na całe szczęście wygłodniała krwi widownia miała zupełnie inne zdanie i dziś można się spotkać nawet z twierdzeniem, że The Toolbox Murders uchodzi gdzieniegdzie za swojego rodzaju klasyk. Czy jest w tym przesada? No nie do końca, bo od typowego przedstawiciela kina spod znaku eksploatacji odróżnia go kilka rzeczy.

Aktorsko film stoi na zaskakująco wysokim poziomie, choć nie powinien on dziwić, skoro rolę obsadzone zostały przez solidnych, telewizyjnych aktorów. Wesley Eure (Land of the Lost (1974-) i Pamelyn Ferdin (prawdziwa weteranka małego ekranu) w rolach nastolatków mierzących się z psychopatycznym mordercą to coś więcej niż tylko mięso do pochlastania pilarką szablastą. Miłym dla oka jest również fakt, że produkcja ta, w przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników, ma naprawdę fajnie skomponowane sceny mordu. Te są odpowiednio nieprzyjemne, często dosyć krwawe i zaskakująco jak na motyw przewodni realistyczne.

Reżyserowi udaje się zbudować odczuwalne napięcie, a morderca zdaje się czaić za każdymi drzwiami wielkiego apartamentowca. Pierwsze pół godziny filmu to w zasadzie pozbawione kontekstu przeskakiwanie od jednego morderstwa do drugiego, dopiero później na scenę wkracza dość nieporadna i wydająca się mieć wszystko w dupie policja oraz para naszych głównych bohaterów. Ale tak, jak wspomniałem, nad wszystkim unosi się suspens, a może to tylko ja mam słabość do takiej bezosnownej zbrodni, która może nas spotkać po otworzeniu drzwi do mieszkania.

Zaskoczony jestem tym, jak bardzo podobał mi się dziś The Toolbox Murders. Pamiętam, że pierwsze zetknięcie się z tym tytułem lata temu zwieńczone było dużo bardziej niekorzystnym dla reżysera werdyktem. Teraz z przysłowiową ręką na sercu mogę zarekomendować film Donnelly’ego każdemu pasjonatowi kina nie tylko określanego mianem grindhouse, ale również amerykańskich horrorów w ogóle. Myślę, że warto sobie zafundować podwójny seans wraz z wydanym w tym samym czasie Halloween (1978) Carpentera, by na własnej skórze doświadczyć tych dwóch, diametralnie różnych od siebie podejść do w zasadzie tego samego tematu.

Oryginalny tytuł: The Toolbox Murders

Produkcja: USA, 1978

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *