The Beast of Hollow Mountain (1956)

Kowboje i dinozaury to połączenie, które rozpala wyobraźnie nie tylko dorastających chłopców, ale na moim własnym przykładzie, dorosłych facetów również. Dziwne więc, że w kulturze popularnej mamy tak mało tworów zderzających te dwa, wydawać by się mogło niepasujące do siebie światy. W końcu dla wielu motyw ten zaczyna się i kończy na fantastycznym The Valley of Gwangi (1969) z praktycznymi efektami nieodżałowanego Raya Harryhausena.

Mało kto jednak wie, że przed kultowym filmem Jima O’Connolly’ego, szlak do zapomnianej doliny pełnej reliktowych gadów przetarli już w 1956 roku Edward Nassour i Ismael Rodríguez swoim zapomnianym już dziełem The Beast of Hollow Mountain. Obrazem, który robić może za swoisty prequel do wymienionego na początku tytułu i który początek miał w głowie prekursora w dziedzinie efektów specjalnych, Willisa O’Briena. Jeśli nie wiecie, to jest to człowiek odpowiedzialny za tchnięcie życia w King Konga z 1933 roku.

Wszystko zaczyna się jak standardowa opowieść od dobrych kowbojach europejskiego pochodzenia oraz złych Meksykanach i trwa praktycznie godzinę czasu ekranowego. Wyobraźcie sobie zatem młodego chłopca, który skuszony plakatem wydusił od rodziców ostatnie drobne na bilet do kina, by przez większość czasu oglądać dość nudny, stereotypowy dramat osadzony na spieczonym słońcem ranczo.

Mamy zatem naszego niezłomnego, amerykańskiego pioniera Jimmy’ego Ryan (Guy Madison), który wraz ze swoim partnerem w interesie, Felipe Sanchezem (Carlos Rivas), jest właścicielem małego rancza w Meksyku. Ich kawałek ziemi stał się zadziorem w siodle miejscowego ranczera Enrique Rios (Eduardo Noriega). Mężczyzna nie tylko czuje się urażony obecnością Amerykanina, który wtargnął na jego teren, ale jest również bardzo zaniepokojony tym, że jego narzeczona Sarita (Patricia Medina) może żywić szczere uczucia do tego przystojniaka z Północy.

Czy jest sens mówić o historii w The Beast of Hollow Mountain w kontekście tego, że na finałowe dziesięć minut pojawia się w nim pokaltkowo animowany dinozaur? Sam nie wiem, bo film oprócz ukazania nam na początku bydlęcej czaszki w lesie, przez większość trwania nie jest zupełnie zainteresowany tym, co się w głębi tytułowej góry dzieje. To fabuła jak fabuła, na tyle prosta, że nie sposób jej niczego prócz bycia banalną zarzucić. Postacie są jednowymiarowe, od początku do końca trwają przy swoich zamiarach, nie posuwając się w żadną ze stron. Ale też trudno jest mi czynić zarzuty wobec niskobudżetowej produkcji, która miała ambicje podejść do formuły westernu od całkiem nowej strony.

Dlatego też większość czasu trwania filmu zleci nam na mozolnym wyczekiwaniu do momentu, kiedy to bagno okalające owianą złą sławą górę wyschnie, a bestia zacznie siać strach nie tylko wśród bydła, ale również miejscowych ludzi. Ma to w sobie jakiegoś ducha prozy Julesa Verne’a czy Arthura Conan Doyle’a, a takie odcięte od świata miejscówki kryjące swoje tajemnice zawsze nas, widzów, ekscytowały. Jednak jak już wspomniałem, zamiast podniecenia odkryciem nieznanego czeka nas tylko i wyłącznie kowbojska nuda.

Sam dinozaur, którego gatunek ciężko jest określić za sprawą dość luźnego wówczas podejścia do paleontologii (allozaur?), jawi nam się z początku jako tajemniczy cień rzucany gdzieś na skałę czy tupiące zabawnie dino-buty noszone przez statystę. Kiedy już ukazuje nam się on w pełnej krasie, kontrastuje on tak bardzo z resztą tej historii, że wydawać się może nie tyle przybyszem z odległych czasów, co z innego filmu. Jest on imponujący na swój sposób, bo to w końcu prawdziwa kukiełka ożywiona na jednej taśmie z prawdziwymi aktorami.

Więc jeśli naprawdę jesteście fanami takich oldschoolowych efektów, a zwłaszcza tego, jak kiedyś wyobrażano sobie prehistoryczne gady, to warto zobaczyć tylko ostatnie 10 minut The Beast of Hollow Mountain. Całą reszta to tylko budżetowy western, który w pewien sposób pogrzebał hollywoodzkie kariery Guy’a Madisona i Patricii Mediny. Ot ciekawostka, którą po prostu warto znać, ale na którą raczej nie ma co poświęcać czasu. Nie będę oryginalny, więc jeśli chcecie coś dobrego z kowbojami i dinozaurami, sięgnięcie po The Valley of Gwangi. 

Oryginalny tytuł: The Beast of Hollow Mountain

Produkcja: USA/Meksyk, 1956

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *