Skinamarink (2022)

Skinamarink, czyli awangardowy debiut Kyle’a Edwarda Balla, był na moim radarze już od pierwszych zajawek na stronach poświęconych kinu niezależnemu. Jawił się on jako niskobudżetowy eksperyment, który raczej nie wyszedłby poza kilka festiwali i skończyłyby na jakimś niszowym serwisie VOD. Jakież było zatem moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Velvet Spoon wypuści film do naszych kin w limitowanych seansach. Do tego jeden z nich odbył się w moim mieście.

Oczywiście skuteczna promocja, która dzieło Balla okrzyknęła nowym Paranormal Activity (2007), sprawiła, że film ten stał się wręcz internetowym viralem. I nie jest to w tym wypadku nic szczególnie dla tytułu ujmującego, bo z internetowej popkultury grozy czerpie on właśnie najwięcej. W sumie mógłby działać nawet jako wizualna creepypasta krążącą po sieci, jednak jako doświadczenie kinowe, jawi się on jako zupełnie nowy rozdział dla horroru.

Omawiany tutaj film nie posiada fabuły, a jej lakoniczny opis udostępniony przez dystrybutora mówi nam tylko o tym, że to historia dwójki rodzeństwa, Kevina i Kaylee, którzy budzą się nocą we własnym domu, orientując się, że ich tata gdzieś zniknął. Na domiar złego, ulotniły się także wszystkie okna i drzwi, a w ciemnych korytarzach oraz pokojach czai się jakieś bliżej nieopisane zło. Zło, które szepcze do naszych małych bohaterów, zdając się znać ich lęki i każąc robić okropne rzeczy.

Na pierwszym rzut oka Skinamarink to wizualizacja naszych dziecięcych lęków. Pamiętacie ten moment, kiedy budziliście się w nocy i patrząc w ciemny róg pokoju przechodził Was paniczny lęk, a wasza wyobraźnia zaczynała mamić nieprzyzwyczajony do ciemności wzrok dziwnymi kształtami jawiącymi się w mroku? W takim razie film przez większość czasu jest właśnie tym pierwotnym lękiem, tym panicznym oczekiwaniem na wołanego rodzica, kiedy to każda sekunda w samotności trwa całe wieki. A wszystko to ubrane w mocno eksperymentalną piżamę, której zdecydowanie nie można nazwać standardowym doświadczeniem filmowym.

Nie ma tutaj klasycznej narracji, nie widzimy nigdy naszych bohaterów w pełnej krasie, a fabuła składa się ze strzępków rzucanych nam co jakiś czas, oszczędnych dialogach. Jak w najlepszych dziełach Lyncha, sens Skinamarink zostaje dla naszej własnej interpretacji. Czy jest to dziecięcy koszmar? Czy to traumatyczne wspomnienie o dzieciństwie w domu pełnym przemocy? A może rzeczywiście jest to opowieść o nawiedzonym domu? Dla mnie nie jest to chyba istotne, bo na te ponad półtora godziny Kyle Edward Ball zaserwował mi najbardziej niepokojące doświadczenie kinowe w życiu.

Wiele robi tutaj estetyka stylizowana na brudną taśmę oglądanym na starym ekranie CRT. Obraz jest ziarnisty, w uszach praktycznie cały czas wybrzmiewa budzący niepokój szum, a patrzenie się w rozmazaną ciemność na ekranie ma w sobie coś z hipnozy. Obiektem strachu stają się zatem prozaiczne rzeczy, rozrzucone na dywanie klocki, kineskopowy telewizor wyświetlający stare bajki czy gołe ściany pustych korytarzy. Wszystkie te elementy jednak jawią się jako odrealnione artefakty z jakiegoś piekielnego wymiaru, na których patrzenie już jeży włos na karku. Scena, w której jeden z dziecięcych bohaterów odwiedza sypialnie rodziców to absolutne arcydzieło w budowaniu napięcia, szkoda tylko, że zwieńczone są one trochę tanią, właśnie pasującą do internetowego viralu puentą.

Ta wręcz namacalna, gęsta atmosfera sprawia, że Skinamarink jest czymś więcej niż film, czymś bardziej intymnym. Czymś, co dotyka każdego widza na swój sposób, odnosząc się do jego własnych lęków i strachów. Oczywiście ten eksperyment nie trafi do każdego, bo mocno eksperymentalny styl może zwyczajnie męczyć. I ja to wszystko doskonale rozumiem. Niektórzy będą zwyczajnie znudzeni, inni będą toczyć żarty z tego, że jest to film o rogu pokoju i znikającym kiblu. Mnie jednak chwycił za gardło i trzymał tak przez cały czas swojego trwania. Z totalnie wyostrzonymi zmysłami czekałem tylko na to, co jeszcze pojawi się na ekranie, na co jeszcze pozwoli sobie reżyser. Najbardziej immersyjny horror w historii? Dla mnie zdecydowanie tak!

Nie jest to prosty tytuł, by wydać jednoznaczny werdykt. Tak, jak mnie film totalnie zachwycił i wpił się w te ukryte dawno pod zwałami dorosłego życia lęki, dla większości będzie to niezrozumiały bełkot. Skinamarink wychodzi naprzeciw tradycyjnemu pojmowaniu kina, przenosząc go na zupełnie nowy poziom, budując z widzem relację o charakterze mocno prywatnym. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jeśli okażemy się podatni na ten eksperyment, sami nie będziemy wiedzieć, co tak naprawdę w nim zadziałało. No i pomijając już jego wielkość jako platformy do straszenia, to kolejny przykład na to, że aby skutecznie zaangażować emocje widza, nie potrzeba milionów dolarów, wystarczy tylko pomysł. Polecam wszystkim przekonać się na własnej skórze, może tak, jak ja, przeżyjecie najbardziej traumatyczne minuty swojego dorosłego życia.

Oryginalny tytuł: Skinamarink

Produkcja: Kanada, 2022

Dystrybucja w Polsce: velvetspoon.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *