The Prey (1984)

Wyobraźcie sobie najbardziej typowy, ociekający sztampą amerykański slasher. Musimy w nim mieć mniej lub bardziej charakterystycznego zabójcę, grupę dzieciaków, na które będzie polował oraz jakieś ustronne, odosobnione miejsce, które stanie się areną tego nierównego pojedynku. Brawo, właśnie streściliśmy wspólnie to, czym jest mający swoją premierę w 1984 roku film The Prey.

Edwin Brown, reżyser i scenarzysta omawianego tutaj dzieła, nie sili się na nic więcej. To do bólu prosta historia jakich wiele. Zaczyna się od pożaru lasu gdzieś w Kolorado, gdy liżące wszystko wokół płomienie osaczają koczującą grupę Romów. Później akcja przenosi się o ponad 30 lat w przód, a my poznajemy grupę amerykańskiej młodzieży, która zmierza właśnie w owo feralne miejsce, by zaznać trochę kontaktu z naturą. Obozowicze nie wiedzą jednak, że wśród drzew czai się poparzona, ohydna postać, która niczym dzikie zwierze broni swojego terytorium.

Wstęp do filmu jest naprawdę super, jak na standardy śmieciowego kina oczywiście przystało. Mamy dwójkę sympatycznych staruszków siedzących przy ognisku. Dziadek ostrzy swoją siekierę, a babcia idzie nad strumyk umyć naczynia po posiłku. W końcu kobieta słyszy krzyk przerażania swojego męża i odkrywa, że ktoś właśnie pozbawił go głowy. Siekiera trafia w ręce nowego, tajemniczego jeszcze właściciela, i szybko ląduje w ciele staruszki.

Ten obiecujący początek niestety szybko ustępuje nudnej, niechlujnie napisanej historii, która oparta została głównie na ukazywaniu nam lokalnej fauny oraz zwyczajach amerykańskiej młodzieży spuszczonej z domowego łańcucha. I The Prey robi już na tym etapie coś wyjątkowego względem innych tytułów tego nurtu, przeciąga wszystko w możliwie najdłuższe sekwencje. Wędrówki naszych bohaterów po lesie trwają wieki, ich banalne rozmowy również wydają się ciągnąć w nieskończoność. Do tego co chwile jesteśmy raczeni wręcz reporterskimi zbliżeniami na wspomniane wcześniej zwierzaki mieszkające w puszczy.

Godnym uwagi wydaje się tylko niekonwencjonalne zakończenie, które trzeba zobaczyć samemu i z jakiś dziwnych względów całkiem dobrze zapamiętałem, kiedy oglądałem film te kilka lat temu. Powtarzając sobie film dzisiaj, wiedząc, gdzie to wszystko prowadzi, zerknąłem na niego nieco przychylniejszym okiem, w końcu lubię historie, które nie raczą nas wymuskanym happy endem. Podoba mi się również fakt, że większość filmu dzieje się za dnia, a nawet noce są tutaj wyjątkowo jasne. To zawsze fajna odskocznia od tego wszechobecnego mroku, który często staje się dosłownie zasłoną do maskowania produkcyjnych niedoskonałości.

Po kino siekane sięgamy jednak nie dla dającej do myślenia fabuły, angażujących nas postaci czy kontemplacyjnych plenerów. Jak więc The Prey wypada na płaszczyźnie, która powinna być jego fundamentem? A no właśnie zaskakująco dobrze! Jest to oczywiście wciąż produkcja mikrobudżetowa, jednak nie sposób odmówić jej twórcom pewnej pomysłowości i odwagi. Już wstępne morderstwo, mianowicie dekapitacja, wygląda zaskakująco dobrze, a późniejsze zbrodnie trzymają podobny poziom. Nawet w tym kiczowatym obliczu naszego monstrum, które swoim fizis nawiązuje oczywiście do postaci Freddy’ego Kruegera, jest coś groteskowo przerażającego.

Szkoda tylko, że samego potwora widzimy w zasadzie tylko w końcówce filmu, bo ten skrzętnie go przed nami ukrywa przez większość czasu. Cholera, nie jestem ani reżyserem, ani scenarzystą, ale moim skromnym zdaniem jest to ta jedna z niewielu produkcji, którym bardziej pomogłoby ujawnienie swojego głównego bohatera praktycznie na początku. Tak zostają nam tylko jego potężne, poparzone łapy i sceny kręcone z perspektywy jego oczu, które tym razem są jawnym plagiatem  zabiegu wykorzystanego w Piątku trzynastego (1980).

The Prey Edwina Browna nie jest w żadnym wypadku najgorszym slasherem, jaki udało mi się wygrzebać z filmowego śmietnika, jednak leży on zdecydowanie bliżej dna niż powierzchni. Pomimo całego bagażu wynikającego z małego doświadczenia pracującej nad nim ekipy i małego budżetu, film ma w sobie coś, co trudno uchwycić dzisiejszym horrorom – jest na swój sposób szczery. A ja, jako wręcz fetyszysta takich produkcji, wciąż nie potrafię przejść obok tego tytułu obojętnie. Oczywiście nie polecam jednak seansu nikomu innemu, niż tylko slasherowym freakom, którzy aktualnie nie mają nic lepszego na oku.

Oryginalny tytuł: The Prey

Produkcja: USA, 1983

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *