John Wick 4 (2023)

Naczyta się człowiek i nasłucha w internecie, jakim to czwarty John Wick jest ultymatywnym, wybitnym kinem akcji i kiedy wygospodaruje sobie te prawie 3 godziny na wizytę w kinie, zasiada w fotelu z ogromnymi oczekiwaniami. Zwłaszcza że naprawdę lubię całą serię, która od pierwszej części (mojej wciąż ulubionej) zachwyca zrozumieniem zarówno gatunku, jak i tego, czego pragnie dzisiejsza widownia. A pragnie po prostu świadomego kina akcji, które mówiąc wprost, nie bawi się w półśrodki.

Aby oszczędzić Wam dalszego czytania moich ochów i achów nad czwartym rozdziałem tej emocjonującej opowieści, powiem tylko, że takiego filmu nie mieliśmy od czasów arcygenialnego Mad Max: Na drodze gniewu (2015), więc jeśli jeszcze nie byliście w kinie, to popędźcie, być może będzie to najważniejsze doświadczenie wielkoekranowe w tym roku. Wszystkich tych, którzy ciekawi są mojej opinii lub dalej nie czują się przekonani, zapraszam do niniejszej lektury.

Bądźmy szczerzy, fabuła Johna Wicka 4 jest żadna, ale film zupełnie na tym nie traci. Ba! Jej przywodząca na myśl grę komputerową konstrukcja jedynie podkręca idealne tempo i sprawia, że trwający bagatela 3 godziny seans mija, jak z bicza strzelił. A może powinienem napisać „z samopowtarzalnego pistoletu”? A więc mamy naszego tytułowego bohatera, który po wydarzeniach z części poprzedniej rusza na krwawą krucjatę przeciwko rządzącej globalnym półświatkiem radzie. Na końcu jest boss, po drodze są mini-bosowie, poboczna misja z odkupieniem się u rodziny i przyjaciel z dawnych lat, który okazuje się również przeszkodą na drodze do celu.

Nie chcę się rozpisywać o uniwersum Johna Wicka, bo na etapie czwartego filmu jest ono tak fantastycznie rozbudowane, że praktycznie każda postać poboczna zasługuje na swój własny spin-off. W końcu wiemy, że takowe prędzej czy później nadejdą. Oczywiście bez znajomości poprzednich produkcji z serii ciężko będzie z początku załapać kontekst całej tej vendetty, jednak wspomniana już konstrukcja zupełnie nie przeszkadza we wsiąknięciu w film i cieszeniu się tym baletem śmierci, postrzałów, cięć i uderzeń. Tak, jest to dzieło, które wgniata w fotel już od pierwszej, dłuższej sceny akcji i za te momenty będziemy pamiętać go jeszcze długo.

W filmie tym nie ma po prostu zbędnych scen. Każde uderzenie, każdy wystrzał i każde potrącenie przez samochód (a tych jest całkiem sporo), składa się na imponującą mozaikę poetyckiej przemocy. Nikt tutaj nie bawi się cięciami, nie ukrywa przed nami tego, jak efekciarsko można kogoś pozbawić życia. Co prawda John jako jednostka praktycznie niezniszczalna nieco już podupadł na zdrowiu i kondycji, jednak jest to integralna część jego historii, nie zaś medyczne niedomaganie aktora. Wielkie ukłony dla zespołu kaskaderskiego, gości odpowiedzialnych za choreografię i samych aktorów, bo ci, na czele z Donnie Yenem, czynią film kinem akcji totalnym. Wow! Jest tutaj nawet scena, która bezpośrednio nawiązuje do fantastycznej gry komputerowej Hotline Miami (2012) i na której cała sala dosłownie zamilkła wbita w fotele.

Oczywiście nie jest to kino w żadnym wypadku realistyczne, ale to wiemy już od części drugiej. Wszystkie te głupoty czyniące ekranowych bohaterów nieśmiertelnymi to coś, na co można spokojnie przymknąć oko. W końcu nawet w samym filmie pada stwierdzenie, że John Wick to już nie tyle człowiek z krwi i kości, a idea, a tę, jak wiemy, nie sposób zabić tak łatwo. Bez zbędnych spoilerów, czwarty John stanowi idealne zwieńczenie historii tego konkretnego bohatera i chyba osobiście dałbym mu już odejść na zasłużoną emeryturę. Zwłaszcza że jak już wspomniałem, jest to uniwersum na tyle bogate w postaci, że możne stać się ono nowym Marvel Cinematic Universe.

Bo jeśli obierzemy film niczym ziemniaka ze wszystkich tych wybuchów i strzelanin, dostajemy uniwersalną opowieść o wyniszczających trudach zemsty, które czynią z człowieka pustą skorupę napędzaną prymitywnym instynktem przetrwania. Czy na dzisiejszej popkulturowej mapie znajdziemy jeszcze franczyzę, która mimo swych prostych założeń potrafi wykrzesać z nas tyle emocji? W moim przypadku, gdyby nie Star WarsJohn Wick miałby wielkie szanse okupować podium. Oczywiście wcześniej strzelając w głowy wszystkich kontrkandydatów i rzucając na siebie jarzące światła kolorowych neonów które wizualnie wypełniają film.

Nie jest to co prawda dzieło bez wad, bo czasami ten wręcz wyjęty z serialu Benny Hill (1969-) humor nieco wytrącał mnie z tej ironicznie nadmuchanej otoczki, ale John Wick 4 jest kinem wybitnym. Będę się powtarzał, ale takie dzieła trafiają się raz na kilka lat i z miejsca stają się w pewnych kręgach kultowe. Zobaczymy, w jakim kierunku rozwinie się dalej ta marka i mam cichą nadzieję, że będzie ona żyznym poletkiem dla kreatywnych twórców, którzy dostając wolną rękę, wzniosą kino gatunkowe na kolejne poziomy. Bo przecież pień tego drzewa jest wybitnie zdrowy i solidny! Nie ma co dalej piać z zachwytu, jeśli nie widzieliście, to idźcie do kina. Jeśli widzieliście, to idźcie jeszcze raz!

Oryginalny tytuł: John Wick: Chapter 4

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: monolith.pl

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *