Cannibal Holocaust (1980)

Zmarły w 2022 roku Ruggero Deodato zapewne nie miał w planach zostać tytułowany jako Monsieur Cannibal. Los jednak chciał, że w 1980 roku dał światu jedno z najbardziej szokujących, plugawych i refleksyjnych zarazem dzieł filmowych – niesławne Cannibal Holocaust, które nad Wisłę zawitało pod wiele obiecującym tytułem Nadzy i rozszarpani. Do dziś pozycja ta widnieje praktycznie w każdym zestawieniu filmów zakazanych, obrazoburczych i wywołujących u widowni zawrót głowy oraz żołądkowe rewolucje.

Warto jednak pamiętać, że dla wychowanego przy współpracy nad produkcjami Roberto Rosselliniego i Sergio Corbucciego Deodato nie był to pierwszy film, który podejmował tematykę zaklętego w amazońskiej dżungli kanibalizmu. W roku 1977 dał on publice Zapomniany świat kanibali, surowy i ponury film przygodowy, w którym to bohater, rozbitek w sercu tropikalnej puszczy, musi zmierzyć się z plemieniem zdziczałych ludojadów. Tamten tytuł, choć czerpiący bardziej z kina przygodowego, przypadł do gustu niemieckim producentom filmowym, którzy skontaktowali się z Ruggero.

Jak wielokrotnie wspominał sam Deodato, pomysł na Cannibal Holocaust zrodził się z dyskusji z jego własnym synem. Potomek chętnie oglądał telewizyjne materiały dotyczące ataków terrorystycznych Czerwonych Brygad, które w tamtym czasie spędzały Włochm sen z powiek. Ruggero wiedział, że aby nadać odpowiedni ton swojemu kolejnemu projektowi, musi opakować go w ramy czegoś namacalnego, prawdziwego i do bólu realistycznego. Zamierzał zakwestionować sposób, w jaki poglądy społeczeństwa na otaczający świat są kształtowane, a szczególnie zniekształcane, przez media.

Dlatego też Cannibal Holocaust stał się prekursorem produkcji z nurtu found footage, czyli filmów specjalnie spreparowanych tak, by dawały wrażenie obcowania z prawdziwym materiałem zachowanym na znalezionej taśmie (dziś bardziej w cyfrowej wersji). Nic więc dziwnego, że kontrowersyjny tytuł Deodato wymieniany jest jednym tchem przez twórców legendarnego The Blair Witch Project (1999) jako główna z inspiracji. Ruggero postawił nie tylko na mało znanych aktorów, ale również zasilił lwią część obsady prawdziwymi autochtonami z głębi amazońskiej dżungli. Zabieg ten podkręcił realizm filmu do tego stopnia, że do dziś można spotkać się z hasłem, że to prawdziwe nagrania znalezione gdzieś w „zielonym piekle”.

„Keep filming! Kill more people!”.

Drogi Ruggero, cóż za wspaniały film! Druga połowa to arcydzieło realizmu. Jednak wszystko wygląda tak prawdziwie, że obawiam się, iż ściągniesz na siebie gniew całego świata” – miał napisać ponoć sam Sergio Leone w swoim liście do Deodato. Bo kręcenie filmu mającego zwieść widza jakoby oglądał prawdziwe nagranie to jedno, ale wypełnienie go całą masą realistycznej i zainscenizowanej przemocy to drugie. Ruggero pragnął sprawdzić teorię, jakoby oglądanie prawdziwej przemocy lub śmierci połączonej z tą fałszywą sprawi, że ta fałszywa będzie bardziej groteskowa. Na ekranie jest wiele scen zabijania prawdziwych zwierząt. Te niestety  są prawdziwe i są niezwykle graficzne. Świnia, pająk, małpa i żółw zabijane są w wyjątkowo brutalny sposób.

Do legendy przeszła już diablo szokująca scena z udziałem wielkiego żółwia złapanego w błotnistej rzece. Pokaźny i zapewne leciwy gad traktowany jest najpierw maczetą, by później zostać dość chaotycznie obrobiony przy użyciu siekiery. Sekwencja nieprzyjemna, odrzucająca i usprawiedliwiająca wszystkie kamienie rzucone w kierunku reżysera. Jakie jednak miałem zaskoczenie, kiedy nie tak całkiem dawno temu, oglądając jeden z popularnych programów o survivalu na szerokodostępnym kanale telewizji, napotkałem dosłownie bliźniaczą scenę, tyle że poświęcony żółw był nieco mniejszy. Czyżby na przestrzeni lat granica ta niebezpiecznie została przesunięta?

Zresztą scena z małpą poprzez realizacyjny trud musiała zostać nakręcona aż dwa razy, przez co ku chwale wizji artystycznej ucierpiały dwa zwierzaki. Dzisiaj istnieje wydanie filmu Cannibal Holocaust, które zmontowane zostało poprzez wycięcie wszystkich sekwencji z prawdziwymi zwierzętami. Czy ujmuje to w jakiś sposób dziełu Deodato? Zupełnie nie, bo film bruka nas na wiele innych sposób, a zniesławione mordy na bezbronnych zwierzętach zapewniły mu tylko wątpliwej jakości sławę.

Cannibal Holocaust zaczyna się od ikonicznej dla mnie panoramy amazońskiej puszczy w akompaniamencie przepięknej melodii autorstwa Riza Ortolani. Melancholijna muzyka wprowadza wręcz sielankowy klimat do pary z bezkresną zielenią oraz błękitem horyzontu. Granie na kontrastach stanowi idealny wstęp do tego, co dane nam będzie przeżyć do samych napisów końcowych. To też pierwszy i ostatni moment, kiedy widz może poczuć się bezpiecznie, inicjalny przystanek przed metaforycznym jądrem ciemności. A to wzorem kanonicznej powieści Josepha Conrada, nie kryje się wcale w sercu prastarego lasu, tylko w nas samych.

Posłuchaj kompozycji Riza Ortolani poniżej:

Jednak właściwy film zaczyna się w Nowym Jorku, gdzie dowiadujemy się o trójce studentów antropologii, którzy wyruszyli do amazońskiej dżungli z celem nakręcenia filmu dokumentalnego związanego z największym tabu wszystkich kultur – kanibalizimie. Na ich poszukiwania wyrusza inny antropolog, Harold Monroe (Robert Kerman), prowadząc zespół mający na celu odnalezienie zaginionych studentów lub tego, co po nich zostało. Dowiadują się o trzech lokalnych plemionach Amazonii, Yakumo, Yanomano i Shamitari, będąc świadkami niepokojących rytuałów odprawianych przez każde z nich.

Paradoksalnie, dopiero po dziewiętnastu minutach filmu pojawia się pierwsza scena okrucieństwa wobec zwierząt – piżmak rozcinany nożem. I to wszystko przed pierwszą, makabryczną sceną, w której kobieta przechodzi istne tortury na błotnistym brzegu rzeki, zanim zostanie zatłuczona na śmierć w ramach jakiegoś „boskiego” rytuału przez innego członka plemienia. Tak, ta nieprzyjemna i jakże realistycznie upadlająca sekwencja nastraja nas na resztę filmu. A uwierzcie mi, dalej jest tylko gorzej/lepiej.

Kiedy grupie poszukiwawczej udaje się zdobyć zaufanie plemienia Yanomano, Monroe i jego dwaj współtowarzysze podróży dowiadują się, że grupa dokumentalistów została zabita. Kiedy Monroe inicjuje handel w celu uzyskania materiału filmowego, który został zarejestrowany przez studentów, odkrywamy, że nasz początkowy osąd, kim są prawdziwi dzikusy, był wypaczony i widzimy, że sami przybysze torturowali i prześladowali prymitywnych członków plemienia, z którymi zetknęli się w dżungli. Reperkusje tych odczłowieczających działań prowadzą do bezwzględnego punktu kulminacyjnego.

Biorąc pod uwagę samą historię opowiedzianą w filmie, istnieje jasny powód, dla którego nadal pobudza on wyobraźnię po tych wszystkich latach. Jest pełen uderzających i makabrycznych obrazów, które nie przypominają niczego innego. Zapewne najbardziej pamiętliwą, oprócz wspomnianego żółwia, jest wizualizacja makabrycznego wbicia na pal kobiety. Nawet we współczesnych oczach jest to jeden z tych momentów, który wciąż się trzyma i jest w stanie zaszczepić strach w najbardziej zahartowanych wielbicielach horroru. Oczywiście jest to tylko sprytny zabieg charakteryzatorski z kreatywnym wykorzystaniem siodełka od monocyklu, z czego sam Deodato tłumaczył się w sądzie.

Niesławna scena przedstawiająca nabitą na pal kobietę.

Jednak zawarty w tytule Holokaust, historycznie oznaczający ludobójstwo, w filmie Deodato nabiera zupełnie nowy, ekonomiczny wręcz wymiar. W końcu studenci zagłębiają się w amazońską dżunglę z misją zebrania materiału godnego Pulitzera, co w konsekwencji zapewni im materialny awans. Swoją drogę do celu wyścielają ofiarami prowokacyjnych działań, mających zmusić miejscową ludność do obnażenia swoich pierwotnych instynktów. Tak, jak naziści eksploatowali ludzie ciała na wiele sposób, tak samo biali dziennikarze dopuszczają się tego samego w sercu zielonego piekła. Robią to też oczywiście ku własnej uciesze, czego przykładem jest wyjątkowo nieprzyjemna scena gwałtu na jednej z tubylczych dziewczyn.

Pomimo zdeklarowanego wsparcia Deodato dla rdzennej ludności (film kręcił na granicy Kolumbii i Brazylii), niewiele wskazuje na zainteresowanie twórcy rzeczywistymi zwyczajami plemiennymi. Często oskarża się Ruggero o rasizm i wyzysk, pomimo zapewnień, że tubylcy byli inteligentnymi, chętnymi do współpracy ludźmi. Dziwi zatem fakt, że nie zostali oni odpowiednio uhonorowani w napisach kończących. „Oczywiście, że rozumieli to, że są przedstawiani jako kanibale” — mówił Deodato – „Ale to część ich tradycji. To sprawa przodków. Kiedy stoczyli bitwę, przywódca przegranego plemienia został zabity i zjedzony przez zwycięzców. To część ich przeszłości. Nie zaprzeczają temu”.

Deodato został ukarany grzywną za znęcanie się nad zwierzętami i przed sądem zmuszony został nawet do udowodnienia, że żaden z aktorów nie ucierpiał na planie. Film w rodzimych Włoszech stał się dziełem zakazany na trzy lata, podobnie jak w 40 innych krajach. W rygorystycznej pod względem cenzury Wielkiej Brytanii jego dystrybucja obarczona była sankcjami prawnymi aż do 2001 roku. Wielu członków obsady i ekipy czuło się niekomfortowo z treścią filmu, w szczególności z prawdziwym zabijaniem zwierząt. Kilku aktorów nawet uciekło z planu ze łzami w oczach lub z podchodzącymi do gardła wymiotami. Te naturalne, ludzkie odruchy spotkały się jednak z natarczywą reakcją samego reżysera, który zwykł krzyczeć wulgarnie na swoich współpracowników. Co ciekawe jednak, w Japonii film ten zarobił 21 milionów dolarów, stając się drugim najbardziej dochodowym ówcześnie dziełem zaraz za E.T. (1982).

Ale gdzieś na podstawowej warstwie metafory, Cannibal Holocaust czytać możemy jako wyjątkowo ostrą krytykę w stronę dziennikarskiej etyki, a Deodato z wyjątkowym poczuciem nihilizmu przedstawia nam skutki ciągłej pogoni za sensacją. Ekipa realizująca swój dokument jawi się dla autochtonicznej ludności jako potwór siejący terror, inscenizujący makabrę i w brutalny sposób przerywających ich rutynę. A wszystko to tylko po to, żeby mieć idealne ujęcia do swojego dzieła być może życia. Wpisuje się to w oczywisty dla wielu socjologów i badaczy współczesnych mediów dyskurs o tym, że bycie szokowanym idealnie sprawdza się do napędzania koniunktury, a film taki jak ten, staje się dzieckiem niechlubnego sukcesu, który sam, o ironio, krytykuje.

Ruggero na planie swojego (arcy)dzieła.

Bo film Deodato nie tylko obrósł krwawą legendą, ale również dał podwalinę pod cały nurt włoskiego kina kanibalistycznego. Nie trwał on co prawda jakoś bardzo długo, zostawił jednak trwały ślad na mapie europejskiego kina gatunku i fascynuje on wielu widzów po dziś dzień. Jasnym jest jednak fakt, że wiele z tych tytułów z mniejszym bądź większym sukcesem próbowało powtórzyć Cannibal Holocaust, niejednokrotnie podpisując się bezpośredniego jego tytułem, sugerując kolejną kontynuuację. Więcej o samym nurcie włoskiego kina kanibalistycznego pisałem w moim artykule TUTAJ.

Niezależnie od grzechów, jakie popełnił, Cannibal Holocaust został uznany przez cenionych reżyserów, od Olivera Stone’a po Quentina Tarantino, ciesząc się estymą dzieła wielkiego, arcydzieła „brudnego” kina. Deodato był dumny, że jego film stworzył gatunek found footage, który później rozsławiły tytuły takie jak Blair Witch Project (1999) czy  [Rec] (2007). Fakt, że to nie zawartość Cannibal Holocaust a jego forma znalazła tak wielu naśladowców, jest dobrą wiadomością dla naszego społeczeństwa. W końcu to ten kawałek kina, który chyba nigdy nie przestanie zachwycać się własną podłością.

Powiedzieć, że Cannibal Holocaust jest horrorem wybitnym, to jak nie powiedzieć nic. Przerażająca prawda o nas samych wywleczona zostaje przez zaglądającego w tkankę społeczną przez Deodato trzymającego w dłoni zaostrzony kamień. Nigdy przedtem i nigdy potem kino grozy nie otarło się tak bardzo o realizm, pomijając rzecz jasna wszystkie te filmy bazujące na autentycznych nagraniach. I choćby z tego względu każdy, kto opisuje się mianem entuzjasty kina gatunkowego, powinien zapoznać się z dziełem Ruggero. Zwłaszcza że jak już wspomniałem, można bezproblemu dorwać kopię pozbawioną tego problematycznego mordowania prawdziwych zwierzaków.

Czy warto dzisiaj po owiane taką (nie)sławą dzieło sięgnąć? Moim zdaniem zdecydowanie tak! Deodato nakręcił dzieło tak bardzo rezonujące z widzem, że po seansie poczujecie się wręcz zbrukani, przeciągnięci przez amazońskie błoto i finalnie oskórowani ze wszystkich swoich podtrzymujących człowieczeństwo norm. To filmowe katharsis, doświadczenie kompletne i w całej swej wulgarnej brzydocie jednocześnie piękne, co smutne. Parafrazując ostatnie, zwieńczające cały film zdanie wypowiadane przez skonfundowanego Monroe, prawdziwymi kanibalami jesteśmy my sami – konsumenci żyjący w późnym kapitalizmie.

Oryginalny tytuł: Cannibal Holocaust

Produkcja: Włochy, 1980

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Źródła:

Cannibal Holocaust And The Savage Cinema Of Ruggero Deodato, opracowanie zbiorowe, Fab Press/

Eaten Alive!: Italian Cannibal and Zombie Movies, Jay Slater, Plexus Publishing/

’Keep filming! Kill more people!’, Steve Rose, theguardian.com/

The Fascinating Story Behind One Of Horror’s Most Disturbing Films, 'Cannibal Holocaust’, Luna Guthire, Collider.com/

Why Cannibal Holocaust Was So Controversial, Michael Kennedy, Screenrant.com

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *