Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja – sezon 2 (2023)

Zapewne zaczynam tak każdą recenzję produktu z gwiezdnowojennego uniwersum, ale marka ta ma się dziś najlepiej, a kolejne tytuły nią sygnowane nie spadają poniżej zadowalającego poziomu. A ten, patrząc na poprzedni sezon animowanego serialu Parszywa zgraja, ma swój peak i moim zdaniem oczywiście jest spełnieniem moich chłopięcych marzeń. Czy drugi sezon serialu o zbuntowanych, odstających od seryjnych modeli klonach wciąż „dostarcza”?

Podobnie jak sezon pierwszy, ta seria również śledzi oddział klonów o numerze 99, grupy odmieńców pozostałych po Wojnach Klonów, którzy „adoptowali” młodą dziewczynę-klonkę o imieniu Omega. Razem przeżywają kolejne przygody, od standardowych robótek dla łowców nagród za pokaźne wynagrodzenie, po odkrycie wielkiego spisku za kulisami wciąż formującego się Imperium.

Oczywiście jak na 16 prawie półgodzinnych odcinków przystało, niektóre z nich to typowe „fillery”, czyli zapchajdziury. Całe jednak szczęście, scenarzyści serialu mają na tyle oleju w głowie, że nawet te nic nieznaczące w kontekście fabuły odcinki nie tylko eksplorują i budują kolorowy już świat, ale również nasze postacie. Odcinki takie jak ten, w którym nasza zgraja musi wygrać wyścig nawiązujący w oczywisty sposób do Mrocznego widma (1999) lub szabrowanie zamku należącego do Dooku tylko to potwierdzają.

Ale Gwiezdne Wojny to przede wszystkim rozrywka dla najmłodszych i dzieciaki odnajdą się w tym serialu od razu. Co prawda jest kilka mocniejszych momentów, jak wszystkie odcinki z udziałem wyszkolonego snajpera Crosshaira, ale kolorowy anturaż i masa wybuchowej akcji szybko przyciąga naszą percepcję, wyzwalając taką nieco naiwną, dziecięcą euforię. Fajnie przegryza się to z tymi odcinkami, które rzeczywiście skłaniają nas do jakiejś refleksji, udowadniając, że nawet w tak infantylnej scenerii można opowiadać o rzeczach ważnych.

No i serial ten jest okazją dla twórców, którzy starają się jak mogą, by tylko łatać dziury i logiczne fikołki, jakie pozostawiły po sobie filmy z tak zwanej „Trylogii Sequeli”. Nie będę tutaj oczywiście spoilerował, a sam sezon nie daje też jednoznacznych odpowiedzi, ale napiszę tylko, że wszystko idzie w stronę wyjaśnienia tego, jak potężny Imperator wrócił do życia, by straszyć nas w Skywalker. Odrodzenie (2019). A to wszystko pewnie w prostej linii poprowadzi nas do fuzji z Mandalorianinem.

Całe nasze szczęście jednak w tym, że Parszywa zgraja nie bawi się z nami w grę tajemnic, odkrywając swój główny trzon praktycznie na samym początku. Od razu wiemy, kim jest Omega, kto na nią poluje i poniekąd dlaczego to robi. Relacje między bohaterami są proste, ale potrafią rezonować z widzem i zwyczajnie nas angażują. A to jest chyba ważne w niezobowiązującym serialu, na który poświęcamy te półgodzinki raz w tygodniu.

Do tego serial trzyma wyjątkowo wysoki poziom artystyczny! Animacja jest płynna, przejrzysta i ciesząca oko, a wiele z pejzaży zaprezentowanych na ekranie przypomina wręcz malowane na płótnie obrazy. Ale do tego chyba już przyzwyczaiły nas animowane seriale z uniwersum Star Wars. I pewnie mówiłem to już gdzieś i kiedyś, ale chętnie zobaczyłbym pełnometrażowy film zrobiony w tej technice, a nawet reboot trylogii sequeli, który byłby bardziej spójny z tymi wszystkimi rzeczami wokoło.

Fajnie, że praktycznie jednocześnie oglądać możemy dwa jakościowe seriale, które kierunkują tę franczyzę we właściwą stronę. Przy Parszywej zgrai bawić się będą świetnie zarówno dzieciaki, jak i starsi fani Sagi, którzy wyłapią te wszystkie smaczki i nawiązania, którymi żyje serial. Jestem zachwycony, jak wiele kreatywności można tchnąć w to uniwersum, nie zwalniając przy tym z przekazywaniem uniwersalnych wartości. Obowiązkowa rzecz dla wszystkich gwiezdnowojennych świrów, takich jak ja.

Oryginalny tytuł: Star Wars: The Bad Batch

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: disneyplus.com

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *