Choć w chwili pisania tej recenzji książka Frankenstein Mary Shelley spogląda na mnie z półki tych nieprzeczytanych, świadomy jestem jej całego kulturowego dziedzictwa. Uniwersalna przypowieść o zabawie w Boga, pragnieniu przechytrzenia śmierci i finalnie o samej istocie człowieczeństwa inspirowała wielu kolejnych twórców. Jednym z nich był Joseph V. Mascelli, człowiek, o którym wiem tylko tyle, że nakręcił jeden z „najgorszych” filmów w dziejach, omawiane tutaj Monstrosity z 1963 roku.
Film zaczyna się od dziwacznej sceny, w której nasz główny (anty)bohater dr. Otto Frank (Frank Gerstle) prowadzi w swym przypominającym kotłownię laboratorium eksperymenty na martwym ciele młodej, dość urodziwej dziewczyny. Jaki jest jego cel? No przecież to proste, przywrócić ją do żywych! Jego pomagierem w tych bezeceństwach jest Hans, zdziczały mutant, którego kreacji wstydził się chyba wcielający się w niego aktor, gdyż ten do dziś nie został zidentyfikowany.
Nasz doktorek ma ambitny plan transplantacji mózgu swojej już leciwej utrzymanki do ciała młodej kobiety. W ten sposób zapewni majętnej seniorce przedłużenie jej naturalnego cyklu życiowego. Zbawia w tym celu do pokaźnej posiadłości trzy młode, piękne i niczego niespodziewające się dziewczyny pod pretekstem zatrudnienia nowej pokojówki. Reszty już chyba opisywać nie muszę.
Od samego początku Mascelli atakuje nasze zmysły dziwnym zabiegiem wprowadzenia do filmu lektora, który zimnym głosem tłumaczy nam wszystko, co dzieje się na ekranie. Pół biedy, jeśli byłby to tylko wprowadzający nas w ogólny zamysł filmu narrator. W Monstrosity gość jednak tłumaczy nam praktycznie każdą scenę filmu bez wychodzenia poza to, co dzieje się na ekranie. Przypomina to wręcz audio-deskrypcję dla niesłyszących i po chwili obdziera całą produkcję z resztek powagi.
Cały film zobaczycie tutaj:
Bo nazwać opisywane tutaj dzieło horrorem jest równoznaczne z nazwaniem Białorusi krajem demokratycznym. W internecie znaleźć można wersję pokolorowaną, jednak ja postawiłem na oryginalną czerń i biel, coś, co potrafi swoją monochromatycznością „dostraszyć” prawie każdy film. Jednak to nie pomogło nawet tutaj, bo oprócz kilku naprawdę okazjonalnych scen z naszymi mutantami, facetem z mózgiem psa i kobiety z mózgiem kota, film okazuje się prawdziwym testem dla naszej czujności.
Przez cały czas trwania tej historii, nie dzieje się w niej praktycznie nic. Pewnie niektórzy zastanawiać się mogą, jak coś, co trwa nieco ponad godzinę, może wiać nudną? Pan Mascelli daje odpowiedź swym jednym, filmowym dzieckiem. Większość akcji stanowi łażenie po teatralnie sterylnej rezydencji, które w teorii miało być niczym mozolne odkrywanie tajemnic zamku Draculi przez Harkera. W praktyce wyszło to oczywiście wyjątkowo słabo, a efekt ten potęguje zarówno uboga scenografia, jak i amatorska gra aktorska.
Być może byłbym w stanie napisać tutaj więcej, jednak żadnym koneserem kina powszechnego wykluczonego za swoją jakość nie jestem. Doszukując się usilnie jakichś plusów, powiem tylko, że sceny z kobietą-kotem polującą na małą myszkę w celu jej konsumpcji są nawet zabawne, a jedna z „podopiecznych” doktora, snującą się po okolicy jako bezwolne zombie potrafi nawet zaniepokoić. Szkoda tylko, że twórcy zabrakło jakiegoś przebłysku, aby podkręcić to wszystko jeszcze bardziej, zamiast po prostu kręcić kolejne sceny bez większej refleksji.
Monstrosity zalicza się słusznie do opakowania z napisem „złe kino” bo jest po prostu dziełem nudnym, może z fajnym pomysłem wyjściowym, ale zmasakrowanym brakiem realizatorskich umiejętności. Z drugiej strony jest to ten przypadek filmowego dzieła, jakie dzisiaj już nie powstają. Wiecie, widmo nuklearnej zagłady w czasach Zimnej Wojny robiło ludziom z mózgu sieczkę, dlatego wpadali na takie dziwactwa, jak szaleni naukowcy dokonujący międzygatunkowej transplantacji mózgu. I choć nigdy nie widziałem żadnego z jego filmów, zamiast po dzieło Mascelliniego, wolałbym sięgnąć po któryś z niesławnych obrazów Eda Wooda.
Oryginalny tytuł: Monstrosity
Produkcja: USA, 1963
Dystrybucja w Polsce: BRAK
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.