Strażnicy Galaktyki: Volume 3 (2023)

Powoli chyba już wyrastam z fascynacji kolorowym tasiemcem, jakim jest obecnie Marvel Cinematic Universe. Być może to coraz większe zgorzknienie wobec świata z mojej strony, a może zauważalny spadek jakości tych produkcji względem tego, z jak wysokiego poziomu one startowały. Jednak chyba ostatnim filmem, na który szczerze czekałem jak ten dzieciak, byli trzeci Strażnicy Galaktyki spod ręki Jamesa Gunna.

Bo lubię tych bohaterów, lubię ich przygody i kolorowy, wykreowany przez Gunna wszechświat. Po dość zachowawczej jedynce i totalnie odjechanej dwójce, przyszedł czas na część trzecią, która stanowi również pożegnanie tego twórcy ze stajnią Disney’a. I wiecie co? Nie wyobrażam sobie lepszego zwieńczenia tej przepięknej trylogii jak opisywany tutaj film! Ale nie martwcie się, znając życie i kapitalistyczną duszę Myszki Miki, Strażnicy powrócą w tej lub innej formie.

Główny wątek fabularny obraca się wokół Rocketa. Poznajemy jego pochodzenie, jego dzieciństwo, ludzi, którzy uczynili go tym, kim jest, i tych, którzy mogą uratować jego zagrożone życie. Strażnicy teraz bujają się w swojej kwaterze głównej w Knowhere, gdzie pogrążony w żałobie Peter „Star-Lord” Quill (Chris Pratt) próbuje przepracować utraconą miłość za pomocą kolejnych butelek alkoholu. Ten wątek skutecznie ratuje totalnie skopany przeze mnie motyw romantyczny między Star-Lordem a Gamorą (Zoe Saldana) zapoczątkowany w Avengers: Wojna bez granic (2018).

Po próbie porwania przez sługę poznanych wcześniej Suwerenów, Adama Warlocka (Will Poulter), Rocket zostaje śmiertelnie ranny. Pomimo destrukcyjnego nastawienia Petera, Strażnicy muszą połączyć siły, aby przeprowadzić serię napadów i odzyskać McGuffina, który może uratować życie Rocketa. Po drodze napotkają znajomych i wrogów, w tym Gamorę (Zoe Saldana) z innej osi czasu, która nie ma żadnej wspólnej historii z Peterem i resztą. A wszystko to droga ku arcyłotrowi tego filmu, przerażającemu The High Evolutionary (Chukwudi Iwuji).

Jedną z najbardziej przemyślanych rzeczy, która naprawdę mi się podobała, było tempo filmu. Historia została ładnie i czytelnie rozłożona, zawierając w sobie sny oraz retrospekcje, trochę interakcji z postaciami, by na raz po raz raczyć nas fantastycznymi scenami akcji. Dwie i pół godziny zleciało, jak z przysłowiowego bicza strzelił, na przemian targając moje serce wzruszeniem, czystą ekscytacją czy trafiającym prosto w cel humorem. Być może pierwszy akt filmu pod względem składni wypada najbardziej chaotycznie i pośpiesznie, jednak w porównaniu do poprzedzających go filmów Marvela, Gunn odrobił pracę domową na piątkę z plusem.

Pomimo swojego barwnego charakteru i równie kolorowych oraz żywych postaci, jest to póki co najmroczniejszy i najbardziej dotykający na poziomie emocjonalnym film spod marki MCU. Wynika to w szczególności z wątku pobocznego, który w serii ostrych retrospekcji daje widzom wgląd w historię powstania Rocket i jego pokręconego twórcy. Niektóre z tych scen są naprawdę bolesne do oglądania i udaje im się wycisnąć prawdziwe emocje z wygenerowanych komputerowo postaci. Wszyscy ci, którzy wrażliwi są na chów klatkowy, wykorzystywanie zwierząt w przemyśle farmaceutycznym czy na takie zwyczajne cierpnie istot słabszych. Brawo panie Gunn, że potrafisz tak dosadnie przemycić takie elementarne dla naszej etyki wątki w czymś, co nastawione jest w teorii na czysty eskapizm.

Marvel nie miał ostatnio dobrej karty do efektów komputerowych i CGI, a w końcu zdecydowana większość Strażników Galaktyki została nakręcona na tle zielonego ekranu. To powiedziawszy, tła, kostiumy i postacie wyglądają absolutnie nie z tego świata! Absurdalność projektów przyciąga wzrok i bawi po prostu dzięki własnej, niepowtarzalnej estetyce. No i wolna ręka Gunna nie ograniczyła się tylko do przemycenia postępowych wartości do swojego filmu, ale również przesunęła granicę ukazywania brutalności w filmach Marvela. Obserwujemy od jakiegoś czasu pewien zwrot ku dojrzalszym posunięciom, jednak to, co dzieje się tutaj, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, a wiele ze scen mogłoby się wydarzyć wtedy, kiedy reżyser terminował jeszcze w kultowej wytwórni filmów niezależnych TROMA.

Nie chcę być złym prorokiem, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że Strażnicy Galaktyki: Volume 3 jest ostatnim filmem spod znaku Marvela, który tak bardzo mnie interesował i spełnił pokładane w nim nadzieję. Jest to świetny film i znakomite zwieńczenie tej zasłużonej dla kultury popularnej serii, która zręcznie równoważy rozrywkę, emocję, pomysłowość i szacunek do widza. Czas pokaże, w jakim wydaniu będzie nam dane zobaczyć niektóre z tych postaci w kolejnych filmach MCU, ale na razie dla naszych bohaterów sprawy wydają się zwięźle zawiązane.

Oryginalny tytuł: Guardians of the Galaxy Vol. 3

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: disney.pl

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *