Głęboka czerwień (1975)

Nakręcona w 1975 roku Głęboka czerwień to ciekawy moment w karierze Dario Argento, który był wtedy po swojej Trylogii Animalistycznej (1970-71), która ugruntowała jego pozycję twórcy nurtu giallo w rodzimych Włoszech, a jeszcze przed międzynarodowym sukcesem, który przyniosła mu arcygenialna Suspiria (1977). Dlatego ten zawieszony między tym, co było, a tym, co dopiero nadejdzie, film przez wielu uznawany jest za najlepsze z wczesnych dokonań dzieło tego zasłużonego twórcy.

Argento jako miejsce kręcenia swojego filmu wybrał Turyn, w którym wcześniej realizował zdjęcia do Kota o dziewięciu ogonach (1971), a które to miasto słynne było wówczas z dużej ilości ludzi fascynujących się okultyzmem. W zasadzie tytuł z początku brzmiał La Tigre dei Denti a Sciabola, co po polsku brzmi Tygrys szablozębny, a co zbliża opisywany tutaj film do poprzedzającej go Trylogii animalistycznej. Osobiście nie wiem jednak, czy Głęboka czerwień wpisałaby się w poprzednie dzieła Argento, gdyż już sam jej początek mocno akcentuje paranormalne korelacje reżysera z fascynacją parapsychologią.

Dlatego też punktem wyjścia do rasowej dla kina giallo zagadki kryminalnej staje się morderstwo niemieckiej medium Helgi Ulmann (Macha Meril), która podczas stylizowanego pokazu swoich nadnaturalnych umiejętności wyczuwa na widowni kogoś, kogo myśli kręcą się wokół okrutnego morderstwa. Niewygodna kobieta staje się ofiarą brutalnego morderstwa, którego świadkiem jest Marcus Daly (David Hemmings), brytyjski pianista pracujący akurat w Rzymie.

Przerażony muzyk zapamiętuje drażniący go element z miejsca zbrodni, tajemniczy obraz, który w niewyjaśnionych okolicznościach znika, kiedy na miejscu zjawia się policja. Fragment zagadki nurtuje Marcusa do tego stopnia, że postanawia on poprowadzić swoje własne śledztwo, w którym wtóruje mu dziennikarka Gianna Brezzi (Daria Nicolodi). Tymczasem morderca nie spoczywa na laurach, eliminując każdego, kto stanowi klucz do rozwiązania zagadki morderstwa niemieckiej „czarownicy”.

Głęboka czerwień to składowa wszystkich elementów, na które składa się nurt giallo. Mamy zatem prowadzone gdzieś na boku działania policji, które stanowią tutaj jak w wielu innych filmach gatunku element humorystyczny, charakterystycznego dla filmów Dario cudzoziemca będącego świadkiem zbrodni, mordercę w skórzanych rękawiczkach oraz całą masę czerwonych śledzi – punktów fabularnych, które mają skutecznie zwieść nasze podejrzenia. Jednak zauważyć możemy mocny zwrot Argento ku dominujących w jego późniejszych filmach plastyce, które w pewnym momencie nieco rozwadnia i tak już pokręconą historię.

Wydaje mi się, że film, taki jak ten, dziś by zwyczajnie nie powstał, ponieważ jego luźny stosunek do narracji mógłby zostać przyjęty za scenariuszowy bałagan. Opowieść ta bowiem zaczyna się od mocno estetycznego pokazu w zalanej rubinem operze, by kolejno przeprowadzić nas przez wnętrza luksusowych mieszkań, monumentalne ulice Turynu, bujną prowincję, nawiedzone dwory, by jeden z finałów umieścić w… szkole podstawowej. W pewnym momencie widz łapie się na tym, że to tylko przystanki, w których Argento chciał zachwycić nas jakimś nowym kadrem czy operatorskim trikiem.

A jest się czym chwalić, bo Głęboka czerwień pod względem estetyki i kompozycji to prawdziwy powód do uniesień. Kamera poruszająca się w zbliżeniu wzdłuż klawiszy fortepianu czy między zabawkami rozrzuconymi po podłodze. Imponuje sekwencja przygotowywania się mordercy do kolejnej zbrodni, z przelotem nad rozłożonymi narzędziami mordu i ikonicznymi, czarnymi rękawiczkami. Do tego Argento stosuje tutaj motyw kamery będącej perspektywą czającego się zła, przez co poczucie bycia podglądanym jest tutaj potęgowane przez cały czas. Ścieżka dźwiękowa grupy Goblin jeszcze bardziej nakręca klimat paranoi, działając na widza równie hipnotycznie, co orgastycznie. Percepcyjny majstersztyk, który zachwyci każdego plastycznego fetyszystę.

Wprowadzenie wątków humorystycznych dla wielu może ujmować dziełu Argento, ale ja uważam je za miłe urozmaicenie. W końcu mało jest barokowych horrorów z lat 70., które same siebie nie traktują z kamienną powagą, popadając często nieświadomie w autoparodię. Nie jest to żadne arcydzieło nurtu giallo, gdyby się tak nad nim głębiej zastanowić, ale osobiście zaliczam film do jednego z moich ulubionych jego przedstawicieli. Niech za tym faktem pójdzie to, że oglądając go powtórnie po latach, znów potrafił mnie zaskoczyć, a palec co chwila lądował na skrócie robienia zrzutu ekranu. Moim zdaniem pozycja obowiązkowa nawet dla tych, którym z włoskim kryminałem nie po dordze.

Oryginalny tytuł: Profondo rosso

Produkcja: Włochy, 1975

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *