Infinity Pool (2023)

Mam ostatnio szczęście do „kurortowych filmów”, bo po łamiącym serce Aftersun (2022) i estetycznym Sundown (2021), miałem okazję zobaczyć Infinity Pool od cenionego przeze mnie Brandona Cronenberga. I tytuł ten z miejsca wylądował na podium najciekawszych, jednocześnie najbardziej frapujących produkcji, jakie miałem okazję ostatnio obejrzeć. No ale cóż, już jego nazwisko i dwa poprzednie filmy sugerowały mi, że nie będą to sielskie wakacje na rajskiej wyspie.

W sumie jest coś niepokojącego w letnich kurortach wczasowych, co pokazał nam wszystkim przebojowy serial Biały Lotos (2021-), gdzie grupa ludzi za odpowiednią opłatą może oddawać się czystej, nieskrępowanej praktycznie niczym przyjemności. Dla jednych będzie to zażeranie się przy szwedzkim stole, dla innych upijanie się na open barze, a jeszcze inni znajdą przyjemność w bezczynnym leżeniu brzuchem do góry przy basenie. Co, jeśli równie bezkarne będą czynności, które w normalnym świecie od razu spotykają się z największymi sankcjami prawnymi?

Infinity Pool opowiada historię Jamesa Fostera (Alexander Skarsgard), pisarza z problemami, spędzającego wakacje w luksusowym kurorcie ze swoją bogatą żoną (Cleopatra Coleman). Na miejscu poznaje Gabi (Mia Goth), jedną z nielicznych fanek jego jedynej powieści, jaką kiedykolwiek opublikował. Zaprasza ona wraz z mężem (Jalil Lespert) na wypad poza kurort, który kończy się wypadkiem samochodowym pod wpływem alkoholu. Gabi sugeruje, aby zostawili ciało na miejscu tragedii i wrócili do ośrodka, jakby nic się nie stało. Finalnie okazuje się to fatalnym pomysłem.

Dzieło młodego Cronenberga należy do tych, które najwięcej zyskują, kiedy zasiadamy do nich z czystą kartą, dlatego też na tym etapie zakończę opisywanie fabuły. Od samego początku film ten wprowadza w naszą percepcję mroczne, tajemnicze tony, które skutecznie wyprowadzają nas z naszej strefy komfortu. Nawet stylizowany na egzotyczną ciekawostkę rytuał mieszkańców wyspy wygląda jak coś wyrwanego rodem z koszmarnego balu maskowego. A uwierzcie mi, kiedy w końcu ujawniony zostanie nam przewodni motyw filmu, nawiązujący do rodowej tradycji horroru cielesnego, nasze mózgi mogą przeżyć prawdziwą eksplozję.

Oczywiście centralnym punktem tej historii jest samo miejsce akcji. Podczas gdy bogaci zachodni turyści spędzają czas na fantazyjnych, strzeżonych ostrą bronią plażach, reszta Li Tolqa – bo tak nazywa się ta fikcyjna wyspa – to biedny, przesądny i niezwykle konserwatywny kawałek ziemi. Turyści nie powinni nawet opuszczać kurortu, który jest otoczony przerażającym płotem z uzbrojonymi strażnikami i przeciągnięta przez niego concertiną. Więc kiedy dwie pary wymykają się, aby udać się na lokalną plażę na piknik, sprawy mogą toczyć się już tylko w kierunku nieuchronnej katastrofy.

Lawirując między możliwymi spoilerami, postawię tezę, że Infinity Pool stawia wiele dociekliwych pytań na temat naszego jestestwa. Choć na tym najpłytszym poziomie jest to wciąż kąśliwa opowieść o zepsuciu bogatych ludzi, którzy ze swoich przywilejów i wykorzystując luki prawne, wymyślają coraz to bardziej przemocowe i brutalne zabawy, które mają nadać jeszcze większą nutę ekscytacji do ich wakacji. Dlatego też film ten można czytać niczym kronikę popadania Jamesa w szaleństwo poprzez surrealistyczne montaże orgii i morderstw. Cronenberg jednak w swym scenariuszu podejmuje tak wiele egzystencjalnych, filozoficznych wręcz wątków, że film ten poddawany będzie kolejnym analizom jeszcze na długo po swoim prime-time.

Ten hedonistyczny plac zabaw w obiektywie stałego współpracownika Brandona, Karima Hussaina, jawi się jako wyprany ze swoich najpiękniejszych kolorów raj. Miejsce, które z jednej strony zachwyca naturalnym pięknem, z drugiej emanuje poczuciem nieuchronnej apokalipsy – nadchodzącej cyklicznie pory deszczowej. Równie zachwycające, co Li Tolqa, są bohaterowie. Alexander Skarsgard to już dzisiaj marka sama w sobie i chciałbym, aby stał się on dla Brandona Cronenberga tym, kim dla jego ojca był Viggo Mortensen. Jednak całe show kradnie absolutnie genialna po raz kolejny Mia Goth, która rolę psychopatycznej, białej i mocno uprzywilejowanej kobiety wznosi na nieosiągalny dotychczas poziom. Z ręką na sercu powiem, że jest ona nie tylko najwybitniejszą twarzą współczesnego horroru, ale kina w ogóle. 

Infinity Pool może nie bije po głowie tak mocno, jak poprzednie filmy młodszego Cronenberga, ze szczególnym naciskiem na Possessor (2020), ale wciąż jest to dzieło stojąco o kilka poziomów wyżej niż to, co serwuje nam popkultura i główny nurt. To trudny film w ocenie, bo dla inteligentnego widza okazać może się on zwyczajnie za płytki w swej krytyce, a pytania, które zadaje, choć ambitne, nie znajdują w samej fabule jakichś głębszych odpowiedzi. Ci mniej rozgarnięci zobaczą tylko chaotyczną, z czasem irytującą bieganinę w kółko przepełnioną psychodelicznymi wstawkami. Ja jednak odebrałem film jako piekielny weekend w kurorcie rodem z koszmaru. I wiecie co? Chyba mogę powiedzieć z nieskromną dumą, że właśnie chyba prawidłowo zdekodowałem to, co Brandon Cronenberg miał mi do przekazania.

Oryginalny tytuł: Infinity Pool

Produkcja: Kanada/Węgry/Francja, 2023

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *