Mający swoją premierę w 1981 roku Cannibal Ferox jest tym drugim najbardziej znanym przedstawicielem nurtu włoskiego kina kanibalistycznego po legendarnym Cannibal Holocaust (1980) Ruggero Deodato. Co ciekawe odpowiedzialny za niego Umberto Lenzi domknął tym filmem swoją luźną trylogię kanibalistyczną, w której skład wchodzą również Człowiek z głębokiej rzeki (1972) oraz Zjedzeni żywcem (1980). Jednak to właśnie Ferox, znany również pod swym amerykańskim tytułem Make Them Die Slowly, okazał się tym najbardziej „savage” tytułem, przysłaniając swoim monumentem poprzedników.
Do dziś nazywany jednym z najbardziej brutalnych, krwawych, odrażających i szokujących obrazów, jakie powstały, Cannibal Ferox nie oferuje za wiele poza tą jakże prymitywną transgresją. Oglądając go po raz trzeci specjalnie do tej recenzji, uświadomiłem się tylko w przekonaniu, że jest on niczym więcej, niż tylko o wiele prostszą pod względem swej narracyjnej złożoności podróbką dzieła Deodato. Oczywiście nie znaczy to, że fani eksploatacyjnego kina gatunku prosto z Półwyspu Apenińskiego nie mają tutaj czego szukać!
Zgodnie z tradycją włoskich filmów gatunkowych, również i Cannibal Ferox zaczyna się w Nowym Jorku, przedstawiając nam historię o handlarzu narkotyków, który zadzierając z innymi gangsterami, rozpłynął się w powietrzu. Następnie historia przenosi się do studentki antropologii Glorii (Lorraine De Selle), jej brata Rudy’ego (Danilo Mattei) i przyjaciółki Pat (Zora Kerova). Wszyscy oni podróżują do amazońskiej dżungli, aby zbadać plemiona tubylcze i udowodnić, że kanibalizm w XX wieku to tylko mit.
W trakcie przemierzania zarośli trio natrafia na Mike’a (Giovanni Lombardo Radice), który niesie przez dżunglę swojego rannego przyjaciela, a także jest nowojorskim dilerem narkotyków ukrywającym się przed swoimi konkurentami. Mike opowiada im historię o tubylcach zabijających i zjadających jego innych przyjaciół, a atmosfera strachu nasila się, kiedy grupa trafia na terytorium domniemanych kanibali. Jednak dilerowi, jak chyba wszyscy wiemy, nie można ufać, a przyczyny wrogości ze strony plemienia Indian zostają ujawnione, gdy naszych bohaterów czeka prawdziwa orgia krwi, mięsa i odcinania intymnych części ciała.
Zwiastun tylko dla widzów pełnoletnich:
Choć prosta fabuła pozbawiona tego intelektualnego ciężaru, jakim charakteryzuje się Cannibal Holocaust, stanowi ona jedynie pretekst dla ukazywania nam na ekranie kolejnych, coraz to bardziej wymyślnych egzekucji i fizycznych tortur. Nie będzie to spoiler, jeśli powiem, że Lenzi stara się nam opowiedzieć historię pokojowego plemienia dociśniętego butem białego najeźdźcy, przez co odpala swoje prymitywne zwyczaje. W tym wypadku kanibalizm. Miało to sens u Ruggero, tutaj nie ma żadnego. A to dlatego, że pokojowi Indianie mają całą menażerię sprytnych narzędzi tortur. Na całe szczęście takich filmów nie ogląda się raczej jako powtórki z wykładów antropologii.
Canibal Ferox to przede wszystkim cała galeria mniej lub bardziej robiących wrażenie efektów gore. W tym również tych, w których ucierpiały prawdziwe zwierzaki. Umberto Lenzi jeszcze bardziej podkręca to, czym szokował Holocaust, niejednokrotnie skupiając oko kamery na bardziej obrzydliwych momentach. Wygląda to trochę tak, jakby twórcy trzymali widza za pysk przed okaleczonym, spalonym ciałem, mówiąc „patrz, przekraczamy kolejne granice! A zaraz jeszcze obetniemy komuś jaja, patrz!”. I wiecie co? Okaleczanie męskich narządów rozrodczych, wychodzi w pewnym momencie na pierwszy plan. Wielkie wrażenie robi scena, w której jedna z bohaterek zostaje powieszona na wielkich hakach poprzez przebite piersi. Oczywiście jest to zrobione po kosztach, ale sama realizacja każe nam przytaknąć z uznaniem.
Te wszystkie sekwencje robią wrażenie nawet dziś i ciężko jest nie odmówić twórcom tego, że starali się uczynić swój film najbardziej podłym z tych najpodlejszych. Oczywiście niewybaczalne jest mordowanie prawdziwych zwierząt na planie, jak zadźganie nożem świni czy przecenie bezbronnej małpy wprost na wygłodniałego jaguara. Jednak jak w przypadku Cannibal Holocaust, także i Ferox można złapać w wydaniu, które te wszystkie niegodziwe sceny sprawnie z filmu usuwa. W końcu film ten przyczynił się do powstania niesławnej listy video nasties w Wielkiej Brytanii z początku lat 80., na którą trafiały kolejne tytuły oznaczone przez wyspiarskich cenzorów jako niegodziwe do oglądania.
Ciężko coś więcej napisać o dziele Lenziego, to po prostu wyjątkowo podły i jednocześnie robiący wrażenie wpis w tym niechlubnym nurcie. Nie nadaje się do analizowania tak, jak wspominany tutaj co rusz film Ruggero Deodato, ale jeśli szukacie dzieła, które nie boi się przesuwać granic dobrego smaku, to jest to jak najbardziej tytuł dla Was. Efekty gore wciąż robią robotę, choć liczne wpadki realizacyjne i bardzo głupi scenariusz każe mi wziąć wszystko w nawias. To ciekawostka dla wytrwałych widzów, dla tych, którzy szukają w kinie transgresji, pomijając cały ewentualny bagaż intelektualny, jaki dany tytuł ze sobą niesie. A Cannibal Ferox nie niesie ze sobą nic, prócz tych paru naprawdę imponująco-nieprzyjemnych widoków. Kino konesera.
Oryginalny tytuł: Cannibal Ferox
Produkcja: Włochy, 1981
Dystrybucja w Polsce: BRAK
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.
Nie ma czegoś takiego jak męskie narządy rodne, bo mężczyźni nie rodzą. To są narządy rozrodcze.
Celna uwaga, dziękuję 🙂 Już poprawione!