Puchatek: Krew i miód (2023)

O konwersji popularnej bajki dla dzieci na krwawy horror swego czasu trąbił cały internet. Ja również początkowo popłynąłem na fali entuzjazmu, jednak z kolejnymi materiałami promocyjnymi coś zaczynało mi tutaj trącić nieświeżym miodem. W końcu cała ta ekscytacja opadała, a pierwsze recenzje, których nagłówki sugerowały wyjątkowy gniot, skutecznie odwiodły mnie od pomysłu wybrania się do kina. Naszedł jednak ten czas, kiedy z absurdalnie brzmiącym Puchatkiem: Krew i miód przyszło mi stanąć oko w oko.

Napisana w 1926 roku przez A. A. Milne’a książka w 2022 roku straciła prawa autorskie i przeszła do domeny publicznej. Urodzony w Wielkiej Brytanii oportunista, scenarzysta, reżyser, producent i montażysta Rhys Frake-Waterfield wpadł na dziwaczny pomysł, aby z popularnego wśród dzieci pluszaka uczynić seryjnego mordercę-kanibala, a Stumilowy Las miejscem rodem z koszmaru sennego.

Film zaczyna się od prologu, w którym ilustracje i głos lektora wyjaśniają nam, w jaki sposób malutki wówczas Krzyś porzucił Puchatka i innych mieszkańców Stumilowego Lasu podczas zimy, zmuszając ich do aktu kanibalizmu, kiedy przycisnął ich głód. W rezultacie ostatni, którzy przetrwali, Prosiaczek i Kubuś, pałają teraz nienawiścią do ludzkości. Po latach dorosły Krzyś (Nikolai Leon) wraca ze swoją narzeczoną Mary (Paula Coiz) do magicznej kniei, chcąc jej pokazać swoich leśnych przyjaciół, których kiedyś miał. Wkrótce dochodzi do spotkania, on zostaje pojmany, a Mary zostaje brutalnie zamordowana.

Następnie poznajemy Marię (Maria Taylor), młodą kobietę w trakcie terapii, wciąż nawiedzaną przez stalkera sprzed lat. Właśnie szykuje się ona do wyjazdu na odludzie ze swoimi koleżankami. Chodzi o „powrót do natury”, jak mówi ekipowa okularnica (Natasha Rose Mills), zabierając reszcie telefony. Do tej żeńskiej załogi należy również niepewna siebie para Alice (Amber Doig-Thorne) i Zoe (Danielle Ronald) oraz Lara (Natasha Tosini), która nie może się oprzeć kradzieży telefonu komórkowego i wrzucaniu na Instagram swoich zdjęć w bikini w wannie z hydromasażem.

Nie ma chyba sensu pisać dalej o fabule Puchatka, bo każdy, kto widział choć jeden slasher w życiu wie, jak się ona potoczy. Jest wtórna, bardzo głupia w taki obrażający widza sposób i nie tak zupełnie nie prowadzi do niczego konkretnego. To ten rodzaj filmu, którego całe sedno polega na tym, że mamy absurdalną postać w zupełnie niekojarzonej z nią otoczce, która robi w domyśle makabryczne rzeczy. Nic więcej, jednak trochę mniej. Bo w moim przypadku, a jestem osobą z wielką miłością do kina siekanego, patrzenie jak facet w gumowej masce macha młotkiem na tle komputerowej krwi nie przyniosło żadnej ekstazy.

Bo film Frake-Waterfielda okazał się naprawdę tanim i amatorskim produktem, który cały swój wątpliwy sukces zawdzięcza internetowemu marketingowi. Wszystko tutaj jest biedne, a jedyne, co w miarę może się podobać (a podobało się jako tako mi), to przedstawienie miejsca akcji jako miejsca z pogranicza baśni, brutalnego realizmu i koszmaru sennego. Stumilowy las ma w sobie coś naprawdę magicznego, jednocześnie będącego na styku tego, co widzimy po wyjeździe za miasto. Osiedle, na którym mieszkają nasz warchlak i uszatek wygląda jak prowizoryczne osiedle bezdomnych sklecone gdzieś pośrodku prastarej kniei. I to robi robotę, szkoda, że już wszystko inne nadaje się tylko do spalenia w wielkim, stanowiącym centrum tego koczowiska, palenisku.

Wszystkie występy aktorskie są okropne, a żadna z postaci nie robi absolutnie wrażenia. Scenariusz próbuje dać nam jednoznaczne wyjaśnienie, kim są te postacie, Maria była prześladowana, jej przyjaciółka uzależniona jest od telefonu, dwie inne znajome zaczynają nowy związek, jedna umiera, zanim jeszcze dotrze na miejsce, a kolejna nosi okulary i się wymądrza. Są one niczym więcej niż paszą dla Puchatka i Prosiaczka, nie mamy im jak kibicować, bo i po co? To samo tyczy się naszych antagonistów, którzy w tym filmie mają być dziwacznymi mutantami, a są niczym więcej, niż dwójką gości w naprawdę tandetnych maskach. No dobra, jeśli lubicie jarmarczną tandetę rodem z dożynek gdzieś na wschodzie naszego kraju, to jest to chyba drugi powód, jaki moja recenzja daje, by z tym dziełem się zapoznać.

Myślę, że Puchatka: Krew i miód powinno puszczać się na studiach filmowych jako przykład szczególnej niekompetencji i niedbalstwa przy produkcji sztuki, jaką niewątpliwe jest kino. I powtarzam to jeszcze raz, nie mam nic przeciwko nastawionym na eskapizm produkcjom, które nie wstydzą się grać na naszych najbardziej prymitywnych instynktach. Tutaj był potencjał na to, aby zaoferować nam udany koncert, jednak przez całą tę biedną otoczkę, głupotę scenariusza i wtórność, występ ten okazał się totalnym fiaskiem. Jak to powiedział mój znajomy, „współczuję ludziom, którzy nabrali się na marketing i poszli na to do kina”. Współczuję Wam, a dla tych, którzy jeszcze się wąchają, mama prosty przekaz – TRZYMAJCIE SIĘ Z DALA OD STUMILOWEGO LASU!

Oryginalny tytuł: Winnie-The-Pooh: Blood and Honey

Produkcja: Wielka Brytania, 2023

Dystrybucja w Polsce: monolith.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *