Hotel zła (2006)

Norweski slasher Hotel zła z 2006 roku poznałem jak większość rodzimych fanów kina grozy przez tanie wydania gazetowe dostępne w kioskach. W zalewie marnej jakości straszydeł, a pamiętam, że można było się natknąć na takie dzieła, jak Zabójcze karaluchy (2001), ten wyróżniał się już krajem swojego pochodzenia – Norwegią. A jak wiemy, skandynawski horror ma do siebie to, że potrafi wykorzystać naturalne dobro tego regionu.

A surowy klimat północy stanowi główny element tego nakręconego zupełnie na serio slashera. Po krótkim prologu, w którym mały chłopiec ucieka przed niewidzialnym napastnikiem, film przedstawia nam piątkę przyjaciół, którzy wybierają się na snowboard. Kiedy żartowniś Morten (Rolf Kristian Larsen) łamie nogę, ekipa szuka schronienia w pobliskim, opuszczonym przed laty hotelu. Po kręceniu się po okolicy odkrywają, że może miejsce to wcale nie jest tak opuszczone. W rzeczywistości jest domem maniaka dzierżącego kilof, który zamierza eksmitować ich w najbardziej brutalny sposób.

Hotel zła to idealny przykład tego, jak prostą jak drut historię można przedstawić w taki sposób, że wciąż potrafi ona bawić na wielu płaszczyznach. Bo przecież oprócz czystego, pierwotnego eskapizmu polegającego na oglądaniu grupy ludzi kolejno wyrzynanej przez tajemniczego mordercę, film ten stawia duży nacisk na aspekty survivalowe. A jako zapalony snowboardzista i entuzjasta pieszych wędrówek po górach, w norweskim hotelu czułem się jak kozica w Tatrach. Wszyscy fani klasycznego schematu znanego już od czasów Halloween (1978) Johna Carpentera będą się czuć podobnie do mnie.

Ale działający skrypt to jedynie kręgosłup filmu, który ma do zaoferowania jeszcze jeden, fantastyczny i odróżniający go od reszty mu podobnych element. Chodzi o klimat, który jest tutaj wyjątkowo odczuwalny. Dawno nie widziałem filmu, który tak sprawnie operuje temperaturą na ekranie. Przez to, że akcja dzieje się w odciętych od świata górach, paleta barw jest w zasadzie monochromatyczna, emanując wręcz swoim chłodem na odbiorcę. To miła odskocznia od ciepłego, kolorowego podejścia amerykańskich twórców, którzy prócz kilku wyjątków, rzadko kiedy bawili się nasyceniem barw w swoich filmach.

Zabójca zdobywa punkty w slasherowym rankingu za nawet przerażający wygląd. Stare, zarzucone byle jak futra i ciemne okulary, do tego kilof w ręku – czyżby ukłon w stronę Mojej krwawej Walentynki (1981)? Co prawda naszego killera mogłoby być na ekranie więcej, ale i tak ciągle gdzieś czujemy jego obecność. Niedoszłe ofiary są jednakowo dobrze zagrane i na ogół sympatyczne, ale czasami ospałe tempo utrudniało pochłonięcie ich niezbyt wesołej sytuacji.

Szkoda niestety, że ekranowe zgodne mogą zostawić wiele do życzenia. To, w jaki sposób nasz tajemniczy człowiek z gór pozbawia życia swoje ofiary, jest… przeciętny. A to skręci komuś kark swoimi potężnymi łapami, a to wbije kilof w czaszkę. Kilka zgonów odbywa się nawet poza okiem kamery. Zapamiętałem go jak film o wiele bardziej ociekający krwią, a ostatecznie mógłby spokojnie mieć oznaczenie wiekowe 16+. Złamana noga jednego z członków grupy na początku film to prawdopodobnie najbardziej brutalna sekwencja, jaką można zobaczyć w Hotelu zła.

Budowanie swojego filmu przez twórców jest dość ciekawe. Poświęcili oni ponad czterdzieści minut na tworzeniu postaci, zanim do gry wejdzie na dobre morderca, a bohaterowie staną się ofiarami. W tym samym czasie film buduje  naprawdę ciężką atmosferę, lodowa sceneria wyraźnie przypomina Lśnienie (1980) i ma podobny, apodyktycznie osamotniony klimat, ponieważ wspaniałe zdjęcia ukazują historię z odpowiedniej perspektywy. Podoba mi się, jak film staje się coraz  bardziej intymny, gdy przyjaciele zagłębiają się w trzewia tej piekielnej dziury, aby odkryć, że coś jest nie tak.

Hotel zła to naprawdę smakowity kąsek głęboko mrożonego mięcha dla wszystkich fanów horroru w jego podstawowej formie. Jest na poważnie, jest schematycznie, klimatycznie i cholernie satysfakcjonująco, a o to przecież w slasherach głównie chodzi? Film okazał się na tyle dużym sukcesem w rodzimej Norwegii, że powstały jego dwie kolejne części, sequel i prequel. Ale to już opowieść na kiedy indziej.

Oryginalny tytuł: Fritt vilt

Produkcja: Norwegia, 2006

Dystrybucja w Polsce: Carisma Entertainment Group Sp. z o.o.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *