Kino zna wiele historii o męskim kryzysie wieku średniego, często oprawiając go w komediową potrzebę oddania się swoim pierwotnym instynktom. Czy jest to temat, który mnie jakoś szczególnie kręci? No nie, bo w mojej niedojrzałości stan taki może pojawić się wtedy, kiedy będzie trzeba już raczej myśleć o wycieczce na tamten świat. Jednak to, co zwróciło moją uwagę na film duńskiego twórcy Thomasa Daneskova to fakt, że jest to również opowieść o powrocie na łono natury.
Ten właśnie zwrot ku życiu w dziczy śladem swoich archaicznych przodków kusi Martina (Rasmus Bjerg), typowego, skandynawskiego everymana, który przeżywa właśnie egzystencjalny kryzys. Porzuca on ciepłą posadkę w korpo, żonę oraz dwie urocze córki, kupuje strój wikinga i postanawia zamieszkać w norweskich górach. Tam oddaje się trudom życia jak prawdziwy wojownik, poluje i śpi w lnianym namiocie.
I jest to pomysł dla mnie fenomenalny! Jest coś kuszącego w tym, aby porzucić zdobycze współczesnego świata i wrócić do tych najbardziej pierwotnych sposób życia. Kuszącego, a jednocześnie przerażającego, bo przecież główny bohater za wzór stawia sobie figurę legendarnego wojownika, który nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć to, czego potrzebuje. Cały myk polega jednak na tym, że Martin nie do końca porzuca wszystko, co łączy go z problemami naszych czasów.
Ku mojemu zdziwieniu jednak film cały ten motyw traktuje jednak jako punkt wyjściowy. Dość szybko losy naszego ostatniego wikinga łączą się z Musą (Zaki Youssef), śniadym imigrantem, który oczywiście zajmuje się przemytem narkotyków z Norwegii do Danii. Ich śladem rusza również policyjna nagonka, złożona z fajtłapowatych funkcjonariuszy oraz ich w miarę kompetentnego przełożonego, Øyvinda (Bjørn Sundquist). Zaczyna się komedia pomyłek, dramat rodziny i kryminalny pościg.
Daneskov swoją historię wypełnia mnóstwem momentów, które wywołają śmiech. Jednym z nich jest absurdalny wątek norweskiego wydziału policji. Jej absolutna niechęć do używania, a nawet noszenia licencjonowanej broni palnej to oczywiście komentarz do obecnego nastroju, jaki panuje w bardziej rozwiniętych krajach Europy. Jest to również dość oczywiste nawiązanie do kina braci Coen, zwłaszcza do ich kultowego Fargo (1996), z którym Ostatni wiking dzieli nie nie tylko chłodny klimat, ale również wiele elementów fabularnych. I spoko, lubię Fargo, więc taka korelacja mi jak najbardziej odpowiada.
Zawodzi jednak wątek egzystencjalny, który obiera bardzo męską perspektywę. Bohaterami tej opowieści są faceci i przykro się patrzy, że rola jedynej kobiety w tej historii ograniczona zostaje do bycia żoną i matką. To trochę nieaktualne, bo przecież kobieta, jako samo stanowiąca jednostka, nie potrzebuje do życia mężczyzny. Ale Ostatni wiking to też w pewien sposób sentymentalny list miłosny do tej starej, konserwatywnej Europy, kiedy to rządzili w niej właśnie faceci. Szkoda również, że główna linia fabularna, wzorem wspomnianych braci Coen, sprowadza się ostatecznie do krwawej strzelaniny. Nie ujmuje to wydźwiękowi całej historii, ale nieco myli tropy.
Odmówić nie sposób jednak Daneskovi poczucia estetyki. Skandynawska dzicz to w sumie sceneria na tyle malownicza i wdzięczna plastycznie, że trudno spartaczyć wykonywaną na niej filmową robotę. Szerokie ujęcia gór, jezior i zielonych lasów robią wrażenie, zwłaszcza że Ostatniego wikinga dane mi było oglądać na ekranie kina. Mimo nacisku na wątki bardziej kryminalne nadaje to całości nieco kontemplacyjny ton, który udziela się w całym filmie. A ja łasy jestem po prostu na ujęcia ludzi, którzy idą przez las – jakkolwiek banalnie to nie brzmi.
Thomas Daneskov wydaje się składać hołd swoim ulubionym filmom, dobrze się przy tym bawiąc. Czy wprowadza nową jakość w duńskiej komedii? Nie wiem tego, te rejony kina są dla mnie jeszcze niepoznane. Ale kurdę, nie mogę powiedzieć, że na Ostatnim wikingu bawiłem się źle, bo to wciąż cholernie inteligentna, pełna urokliwego humoru komedia kryminalna, do której zwyczajnie podszedłem z zupełnie innym nastawieniem. Okazało się lżejszym, niż ciężkim kinem, a przecież takie też jest nam potrzebne.
Oryginalny tytuł: Vildmænd
Produkcja: Dania, 2021
Dystrybucja w Polsce: velvetspoon.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.
„Zawodzi jednak wątek egzystencjalny, który obiera bardzo męską perspektywę. Bohaterami tej opowieści są faceci i przykro się patrzy, że rola jedynej kobiety w tej historii ograniczona zostaje do bycia żoną i matką. To trochę nieaktualne, bo przecież kobieta, jako samo stanowiąca jednostka, nie potrzebuje do życia mężczyzny.”
Czyli film o gościu który miał kryzys wieku średniego i został wikingiem powinien skupić się na życiu tej kobiety na równi z głównym bohaterem?
Powinien nie bagatelizować roli kobiety w jego życiu, sprowadzając jej do tego, że po prostu za nim tęskni 🙂