Atlanta (2016-)

Jeśli chodzi o współczesne seriale telewizyjne, to mam pewien panteon, z którego trudno jest zdetronizować zasiadające w nim tytuły. I zawsze wmawiam sobie, że jest to nierealne, ale praktycznie co drugi obejrzany przeze mnie tytuł okazuje się na tyle genialny, że musi on znaleźć się w tym gronie. Taka właśnie jest Atlanta spod ręki rapera i twórcy Donalda Glovera znanego lepiej jako Childish Gambino. Serial, do którego przekonywałem się długo, a kiedy w końcu znalazłem na niego czas, zakochałem się w nim bezgranicznie.

To jedno z tych dzieł, które w zasadzie definiują dla mnie to, czym jest nowożytny serial. Produkt jednakowo wtopiony mocno w popkulturę, ale co rusz tracący w nas awangardą. Pochylający się nad problemem systemowego i społecznego rasizmu na całym świecie, ale wyśmiewający jednocześnie każdą formę wykluczenia. Jego sercem jest oczywiście nowa szkoła hip-hopu, ale nie boi zapuszczać się w najgłębsze nisze. Pod każdym, nawet najmniejszym względem Atlanta jest dziełem kompletnym.

Serial skupiony jest wokół trzech centralnych postaci, Earnie (Donald Glover), Alfreda „Paper Boi” (Brian Tyree Henry) i Dariusa (Lakeith Stanfield). Alfred jest wchodzącym na szczyty raperem, Earn jego kuzynem i jednocześnie managerem, a Darius wspólnym kolegą. Ale skłamałbym jednak, jeśli spłyciłbym fabułę tylko do perypetii tych trzech ziomków. Każdy odcinek Atlanty to w zasadzie inne przeżycie, czasami bliższe, czasami totalnie oddalone od głównej linii narracyjnej.

Bez zbędnych spoilerów, bo odkrywanie samemu wszystkich magicznych sztuczek, którymi czaruje nas Glover i ekipa, to jak podróż do najlepszej jakościowo knajpy i oddanie się w ręce szefa kuchni z dyplomami każdego kontynentu. Są tutaj epizody działające jak najlepszy horror, są takie, które rozbawią nas do łez. Inne nawiązują do filozoficznych traktatów, łącząc je z narkotycznymi uniesieniami, by następny odcinek rzucił nas na kolana tym, jak emocjonalnie potrafi uchwycić ludzki dramat. Wszystko to oczywiście meandruje wokół różnych sposobów filmowej narracji, nawiązując co rusz do mniej lub bardziej pamiętliwej klasyki.

Świadczy to o tym, że Glover z wybitną wręcz gracją potrafi używać języka kina i serialu. Paradoksalnie jednak, mimo całej swej złożoności, z serialu bije wręcz minimalizm i taka prostota. Nie jest to oczywiście w żadnym wypadku pejoratywne, bo Atlanta, choć śmiało została nazwana przeze mnie dziełem awangardowym, jest przyjemna i „wchodzi gładko”. Dlatego też nie ma co szufladkować tego tytułu jako takiego, który przeznaczony jest dla jakiegoś wyjątkowego, elitarnego grona odbiorców, bo z małymi wyjątkami, powinna ona przypaść do gustu każdemu.

O jakości serialu świadczy również to, jak wygląda i brzmi. Powiedzieć, że każdy kadr to małe dzieło sztuki, to jak nie powiedzieć nic. Świadczą o tym genialne wplecione w każdy odcinek plansze tytułowe, które same w sobie stanowią o tym, jak wiele pracy włożono w każdy odcinek od strony wizualnej. Mam swoje ulubione, które mógłbym powiesić w ramkach nad moim łóżkiem. Ma to jakiś taki instagramowo-tumblerowy vibe, jednak idealnie wpisuje się w nieco kontemplacyjny, melancholijny nastrój serialu oraz jego wyciszone tempo. To tylko serial, którego odcinki trwają po 30 minut, ale każdy z nich wygląda jak dzieło wyrwane z festiwalu Sundance. A to, ile zajebistej muzyki poznałem i następnie zagościło na moich playlistach, mówi samo za siebie.

Ten metafizyczny klimat to zasługa tego, że Atlanta bawi się tym, co znane i fantastyczne, prawie tak jak mity i bajki. Elementy fantasy tworzą wzmożony niepokoju, kiedy nic nie jest do końca tym, czym się wydaje, a rzeczywistość funkcjonuje według innych zasad. To dość elegancka metafora różnicy między instytucjonalnie uciskanym światopoglądem a tym instytucjonalnie podtrzymywanym, nic i nikt nie zachowuje się tak, jak powinien, a świat przedstawiony posiada czasami komiczne, czasami tragiczne poczucie sprawiedliwości. Zdolność serialu do zmiany tonu z zabawnego na przerażający i z powrotem w pełni wykorzystuje te dziwne schematy. Istnieje zarówno poczucie mówienia prawdy, jak i udzielanie życiowych lekcji.

Oglądanie Atalanty powinno być powszechnie uznane za obligatoryjne, bo znów muszę powtórzyć, że to tytuł, który jednako konstytuuje i komentuje naszą rzeczywistość. Moje serialowe odkrycie, do którego będę wracał i wracał, bo czuję, że kryje ono przede mną jeszcze wiele sekretów, które pozwolą mi spojrzeć na dzieło Glovera z zupełnie innej perspektywy. Bez wnikliwej analizy, ta recenzja ma być po to, byście Wy, którzy jeszcze nie oglądali, sięgnęli po Atlantę. Mało jest rzeczy, które obiektywnie są aż tak dobre!

Oryginalny tytuł: Atlanta 

Produkcja: USA, 2016

Dystrybucja w Polsce: disneyplus.com

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *