Dyliżans (1939)

Nakręcony w 1939 roku Dyliżans Johna Forda powszechnie uważany jest za jedno z największych osiągnięć amerykańskiego kina oraz tytuł, który przypieczętował na dekady wielkość westernu jako gatunku. Obraz, który pomimo faktu, że w pewnych kwestiach postarzał się bardzo źle, lubię osobiście tytułować Mad Max: Na drodze gniewu (2015) początku XX wieku. Dlatego też raz od czasu wracam do niego, nie tylko by zanurzyć się znów w przepięknych dolinach Monument Valley.

Jeśli zanurzymy się w literaturę, dowiemy się, że John Ford swoim filmem przywrócił westernowi jako gatunkowi jego dawną chwałę. A wszystko to przez fakt, że wielkie studia nie były zainteresowane Dziki Zachodem, oddając go w ręce mniejszych, nastawionych na czysty zysk producentów. Dyliżans jawi się zatem jako dzieło monumentalne na równi z lokacjami, w których został nakręcony! Łącząc ze sobą akcję, miłość do mitycznego wręcz pogranicza i ówczesne (choć wciąż aktualne) lęki społeczne, Ford stworzył western jednako wyrafinowany, jak i nowoczesny.

Historia opowiedziana w filmie łączy w sobie dziewięć postaci reprezentujących przekrój klas i typów społecznych, zmuszonych do konfrontacji z wrogim plemieniem Indian. Kilkoro z bohaterów nie pasuje zatem do klasycznej wizji kina. Dallas (Claire Trevor), pani o złej reputacji, Hatfield (John Carradine), zawodowy hazardzista, dr. Boone (Thomas Mitchell), pijak czy Ringo Kid (John Wayne), wyjęty spod prawa rewolwerowiec.

Nieco wzorem kanonicznego Jądra ciemności Josepha Conrada, wraz z odwiedzaniem coraz to dalej położonych ośrodków cywilizacji, role społeczne i status tracą na znaczeniu, a żyjący na marginesie są przedstawiani w cieplejszym i szlachetniejszym świetle niż ich pozornie bardziej szanowani, ale osądzający i obłudni towarzysze. Oczywiście wracając do literatury, dowiemy się, że nie jest to wcale nic nowego, bo w końcu dziwka o złotym sercu pojawiała się w różnych tekstach kultury wcześniej.

Zobacz cały film poniżej:

Jednak Ford prowadzi każdy z wątków swoich postaci w bardzo subtelny i zniuansowany sposób. Przykładowo taki Hatfield początkowo jawi się nam jako postać raczej pozytywna, pełna nonszalancji i klasy. Pomimo tego, że od początku wiemy, że jest on nikim więcej, jak tylko karcianym szulerem, możemy nawiązać z nim nić sympatii. Wszystko to jednak do momentu, kiedy podejmuje on może i nieco racjonalnej, ale na tyle szokującej decyzji, że cała nasza serdeczność względem jego postaci szybko ląduję w koszu na śmieci. A może lepiej zabrzmi, jeśli powiem, że wywalamy ją za okno dyliżansu wprost na spaloną słońcem, wysuszoną ziemię.

Bo to, co dookoła naszych bohaterów, robi kolosalne wrażenie nawet dziś. Nie mówię tutaj o tych wszystkich scenach, gdzie jesteśmy w pełni świadomi realizacji ich w studio filmowym, a tło to tylko wyświetlane na wielkim prześcieradle pejzaże. Nawiązania do Na drodze gniewu nie są przypadkowe, bo nasz dyliżans pędzi przez wspomnianą Monument Valley, mijając te wszystkie ogromne górskie iglice, będące jedynymi obiektami na niekończącym się horyzoncie. A kiedy już dochodzi do akcji, a na tę poczekać musimy do trzeciego aktu, wtedy dzieje się prawdziwa magia kina.

Bohaterowie ostrzeliwują się z gnającego na zabój dyliżansu, z jego środka, jak i siedząc na miejscu woźnicy. Wokoło padają strzały, fruwają naboje i tomahawki. Wszystko to oczywiście w akompaniamencie poganiających koni jeźdźców i gwizdów Indian. Jeśli film wydawał Wam się z początku dość powściągliwy, to tutaj eksploduje on skalą popisów kaskaderskich i ówczesnych efektów specjalnych. Wiecie, kiedyś nakręcenie kogoś, kto spada postrzelony z galopującego konia, wymagało tego, by ktoś naprawdę to zrobił. Tutaj jest nawet scena, w której jeden z atakujących upada wprost pod kopyta sześciu koni i kół tytułowego pojazdu!

Nawet jeśli nie przepadamy za westernem jako gatunkiem kina, warto obejrzeć Dyliżans choćby dla samego faktu, jakie zasługi ma on dla całej kinematografii. Bo kto wie, gdyby nie John Ford w 1939 roku, ten nurt mógł nie powrócić i nie zagościć na dobre w powszechnej świadomości tak, jak zrobił to właśnie po premierze Dyliżansu. Pomijając fakt, że wciąż jest to kawał emocjonującego kina, które ogląda się jednym tchem, budując rzeczywistą nić porozumienia z jego bohaterami. No może tylko nie z Gatewoodem (Berton Churchill), ale jakoś nigdy nie przepadałem za chciwymi banksterami.

Oryginalny tytuł: Stagecoach

Produkcja: USA, 1939

Dystrybucja w Polsce: Grjngo – Westerny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *