Perversion Story z 1969 roku, znane tu i ówdzie również jako One on Top of the Other, to pierwszy film Lucio Fulciego, który nie był ani frywolną komedyjką, ani opowieścią z Dzikiego Zachodu. To również pierwszy tytuł przyszłego maestro makabry, który zyskał zagraniczną dystrybucję. Czy jest to jego pierwsze giallo? Nie chcę być w tej kwestii stanowczy, bo gatunkowi puryści rzucą mi się do gardła, ale tak, ja go za taki w pełni tego słowa znaczeniu uważam.
Bo abstrahując od tego, że w literaturze spotkać możemy określenie dramatu z elementami dreszczowca, Fulci korzysta ze wszystkich motywów, jakie rządziły w nurcie żółtego kryminału. Mamy zatem tajemnicę morderstwa, bohatera prowadzącego prywatne śledztwo, nieudolną policję, kilka naprawdę urodziwych kobiet i masę, masę stylu! Co prawda cała historia posiada zwieńczenie w stylu produkcji czysto sensacyjnych, jednak cała reszta idealnie wpisuje się dla mnie w to, co Lucio zrobił później choćby w swojej Jaszczurce w kobiecej skórze (1971).
Fabuła śledzi losy Dr. George’a Dummurriera, granego przez znajomego fanom giallo, francuskiego aktora Jeana Sorel. On i jego brat Henry są współwłaścicielami drogiej kliniki medycznej, a George jest w stanie znieść chłód schorowanej, nieobecnej żony Susan dzięki pociesze, jaką zapewnia mu kochanka Jane (Elsa Martinelli). Kiedy Susan umiera zaraz na początku filmu, pozornie naturalne przyczyny śmierci okazują się mieć bardziej złowrogie wytłumaczenie. George staje się głównym podejrzanym, a jego zagubienie w całej tej sprawie potęguje fakt, że spotyka zmysłową i wyzwoloną seksualnie Monikę Weston, która wygląda identycznie jak jego zmarła żona. Obie postaci grane są przez kultową Marisę Mel.
Napisanie scenariusza zajęło Fulciemu i Roberto Gianviti ponad rok, a całość miała rozgrywać się w Luizjanie. Producenci chętnie patrzyli na filmy kręcone w Stanach Zjednoczonych, bo te dawały tamtejszej widowni poczucie oglądania rodzimej produkcji, jednocześnie podnosząc jej rangę na starym kontynencie. Z przyczyn czysto producenckich jednak scenariusz przepisano, luźno opierając go na sprawie Caryla Chessmana i wykorzystując zasoby z planu Carnal Circuit Alberto De Martino, innego filmu giallo kręconego w USA*.
Dzięki fantastycznej, podwójnej roli Mel, historia jest zabawna i bardzo dobrze przykuwa uwagę widza. Z jednej strony Fulci mami nas przeświadczeniem, że to wszystko tylko bezpruderyjna zabawa, ale tak naprawdę zanurzamy się w mrocznej otchłani morderstwa. Dlatego też frajdą, jak w rasowym kinie giallo przystało, jest odkrywanie tajemnicy tożsamości mordercy. I nie spoilerując Wam zakończenia, w połowie udało mi się rozgryźć zagadkę, bo jest dość przewidywalna, a w połowie czułem się totalnie zaskoczony.
Natomiast to, co dalej broni się w Perversion Story, jest niesamowita oprawa wizualna. Fulci bawi się kamerą, wykorzystując niekonwencjonalne techniki filmowania, czego najlepszym przykładem jest fantastycznie wysmakowana scena seksu nakręcona przez czerwony muślin zasłaniający obiektyw. W ogóle fotografia jako sztuka stanowi bardzo ważny element narracji w filmie, przez co ten wręcz topi się w wielu pomysłowych, często delikatnie kwaśnych obrazach. Ale w końcu akcja dzieje się w San Francisco końcówki lat 60., więc psychodeliczny boom niejako widoczny jest i tutaj.
Fani włoskiego kina gatunku kojarzą Lucio Fulciego jako „Ojca Chrzestnego Gore”. Jak na jeden z jego pierwszych filmów, który podejmuje nieco ostrzejszą tematykę, widać brutalne podwaliny pod to, co ma dopiero nadejść. Jest tutaj scena w kostnicy, w której nasi bohaterowie oglądają ekshumowane ciało kobiety i cholera, wygląda to iście makabrycznie! Powiedziałbym nawet, że nie pasuje nawet do tej niejako wysublimowanej estetyki pełnej pięknych kobiet, kipiących blichtrem klubów i kąpiących się w słonecznych promieniach ulic San Francisco. A wszystko to okraszone uwodzicielską muzyką Riza Ortoloniego, twórcy nieupominanej ścieżki dźwiękowej do Cannibal Holocaust (1980).
Ja cenię sobie Perversion Story chyba za to, że jest naprawdę solidnym, estetycznym filmem z nurtu giallo (tak, podtrzymuję takową tezę), który był jeszcze przed reformacją Dario Argento, jaka nastąpiła rok później. Dla wszystkich fanów włoszczyzny pozycja obowiązkowa, ale ci już pewnie przynajmniej raz w swoim życiu po nią sięgnęli. Namówić na seans tego przyćmionego już przez późniejsze dokonania Fulciego obrazu przekonać chcę jednak tych, którzy z samym nurtem mają mało wspólnego. Po prostu spróbujcie, bo jest to reprezentant tej karty w historii włoskiego kina gatunku, która często zostaje niepotrzebnie pomijana. Rozrywka, dreszcz emocji i estetyczny orgazm otrzymacie w pakiecie!
- Za recenzją Dr Lenera dla portalu horrorcultfilms.co.uk
Oryginalny tytuł: Una sull’altra
Produkcja: Francja/Włochy/Hiszpania, 1969
Dystrybucja w Polsce: BRAK
Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.