Bardzo lubię odkrywać kolejne, zapomniane już chyba przez wszystkich filmy Rogera Cormana z początków jego reżyserskiej kariery. Pomimo faktu, że w większości są to raczej produkcje co najwyżej o średnim poziomie produkcji, zawsze nadrabiają swoją pomysłowością i ciekawymi historiami, które starają się nam opowiedzieć. No ale też kto normalny może oczekiwać arcydzieła kinematografii od kogoś, kto zyskał przydomek „Króla klasy B”.
Tym razem Corman ciągnie dalej swoją fascynację filmowym dramat, prezentując nam studium wybitnie socjopatycznej jednostki, tytułowej dziewczyny z uniwersyteckiej społeczności będącej żeńskim odpowiednikiem popularnego bractwa. Sabra Tanner (Susan Cabot) manipuluje i znęca się nad każdym, kto stanie jej na drodze, przez roztacza wokół siebie bardzo dominującą, przygnębiającą aurę. Krnąbrna dziewczyna szantażuje zatem swoje koleżanki ku własnej korzyści, odkrywając z czasem, że w sumie każdy jej zły uczynek coraz bardziej pogrążą ją samą w depresji.
Warto dodać, że film powstał na podstawie powieści End as a Man Caldera Willinghama, której akcja rozgrywa się w męskiej akademii wojskowej gdzieś na konserwatywnym Południu. W tym samym roku swoją premierę miało Sorority Girl, które ukazało się równocześnie z The Strange One, bardziej wierną adaptacją literackiego pierwowzoru z Benem Gazzarą w roli sadysty Jocko de Paris.
Jednak ja ani tamtego drugiego filmu, ani książki nie znam, więc o produkcji Cormana mogę mówić w jedynie jako o samoistnym bycie. A jest on ciekawy nie tylko z tego względu, że Roger oczywiście pracował na minimalnym budżecie, klejąc wszystko swoim bystrym zmysłem filmowca, ale posiada on również wiele ciekawych motywów, na które załapią się wszyscy domorośli fani amerykańskiego kina eksploatacji.
Zobacz cały film poniżej:
Już sam początek, składający się na serię dziwnych szkiców przedstawiających coraz to bardziej wykręcone postacie autorstwa Billa Martina, potrafi wzbudzić poczucie satysfakcji, że wybraliśmy dobry film. A później jest tylko lepiej, uwierzcie mi! Całość co prawda nie jest już tak surrealistyczna, jak intro, ale widok kobiety z paletką do krykieta karcąca kolejnymi razami w pośladki swoją koleżankę z grupy, budzi jakiś taki dziwny, perwersyjny uśmiech. Dla wszystkich fanów wrzeszczących na siebie kobiet i wulgarnych kłótni Sorority Girl będzie jak znalazł.
Oczywiście pamiętać musimy, że to dzieło Rogera Cormana, więc scenariusz tu i ówdzie trąci prostotą. Nasza Sabra jest zła tylko dlatego, że jest zła. Nie ma tutaj większej głębi, postaci są płaskie, a ich rolę w historii albo bardzo oczywiste, albo wręcz przeciwnie, niezrozumiałe i nie do końca dobrze nakreślone. Taki Dick Miller wciela się w zasadzie w nie wiadomo kogo i zdaje się wrzucony do scenariusza tylko po to, by być jakimś głosem sumienia dla widza.
Te zarzuty mogą być bardzo krzywdzące dla filmu, gdyby ten nie trwał zaledwie godziny! Przez ten jakże kompaktowy metraż ogląda się go praktycznie jednym tchem i kiedy już zaczynamy się nudzić bądź jesteśmy zirytowani jego prostotą, ten się zwyczajnie kończy. Szkoda tylko, że w zasadzie nie ma tutaj żadnej postaci, której jesteśmy w stanie szczerze kibicować, bo wszystkie postacie orbitujące wokół Sabry są jeszcze gorzej napisane, niż ona sama. A jak już wspomniałem, do dobrze nakreślonych bohaterek jej daleko.
Praktycznie każdą recenzję filmu Rogera Cormana kończę słowami, że to bardzo fajna ciekawostka dla zagorzałych fanów jego twórczości. Tym razem Sorority Girl polecić mogę wszystkim tym, którzy spragnieni są takiej szczerej, amerykańskiej pulpy prosto z epoki. Mimo że nie znajdziemy tutaj tanich kostiumów imitujących kosmitów, elementów science-fiction czy jakichś fantazyjnych potworów, wciąż fajnie jest popatrzeć na ładne kobiety w strojach kąpielowych. A jeśli jeszcze jedna drugiej da klapsa z deski, jako widownia możemy czuć się w pełni usatysfakcjonowani!
Oryginalny tytuł: Sorority Girl
Produkcja: USA, 1957
Dystrybucja w Polsce: BRAK
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.