Gumowi kosmici, mordercza pianka i Kyle MacLachlan – wybieramy 10 filmów idealnych na Halloween!”

31 października to kolejny dzień hamerykańskiej inwazji na naszą turbo słowiańską kulturę i zwyczaje. Mam tu na myśli pogański pomiot, jakim jest Halloween. 

Tradycja ta na stałe już zadomowiła się w naszym społeczeństwie wielkiej Lechii, zmieniając odwieczny, refleksyjny charakter tego okresu w kolejną okazję do spędzenia czasu na zakupach. Mimo iż jestem hipsterem z dziada pradziada, to uznałem jednak, że wykorzystam tę okazję i poświecę temu świętu czas i uwagę. Ponieważ jednym z halloweenowych zwyczajów zdaje się między innymi być wspólne oglądanie horrorów, postanowiłem, że dorzucę coś od siebie i napiszę o paru pozycjach wartych uwagi. Nie skupię się na jednej produkcji, a stworzę swoistą halloweenową listę filmowych zakupów. Poniżej przedstawiam 10 tytułów, bez wyraźnego klasyfikowania ich. Jak nietrudno dostrzec większość pozycji pochodzi z lat 80. I nic w tym dziwnego, ponieważ była to bardzo płodna, jeśli chodzi o gatunek horroru dekada.

Substancja (1985), reż. Larry Cohen

Na początek naszego maratonu coś lżejszego. Połączenie horroru z komedią to jeden z bardziej zacnych miszmaszy w świecie kina. Nie inaczej jest z Substancją, amerykańską produkcją z 1985 roku. Tytułowa substancja to nowy produkt, który właśnie jest wprowadzany na rynek. Jest to kremowy deser, którego smak jest tak upojny, że szybko uzależnia ludzi, wpływając na ich zachowanie. Pewien nieufny chłopiec wspierany przez byłego agenta FBI wszczyna prywatne śledztwo celem, którego jest odkrycie prawdy o tajemniczej substancji. Film jest formą satyry, mającej ukazać w krzywym zwierciadle konsumpcyjne społeczeństwo nastawione jedynie na zaspokajanie doraźnych potrzeb. Obrazowi towarzyszy postępujące poczucie paranoi oraz zaszczucia.

Król Trupiogłowy (1986), reż. George Pavlou

Kolejną pozycją jest obraz, który nie posiada elementów komediowych, lecz można go potraktować jako kandydata do bekowego seansu z grupą prymitywnych znajomych oraz skrzynką piwa. Stara prawda mówi, że nie powinno się grzebać w ziemi. Pewne irlandzkie wieśniaki jednak nie stosują się do tego prawa i podczas usuwania z pola starego monolitu, uwalniają prastare monstrum. Potwór oczywiście od razu zaczyna siać terror w okolicy, a powstrzymać go próbuje jedynie pewien przebywający akurat w rejonie fotograf. Film ma swoje momenty, jest miejscami niezamierzenie śmieszny i zasadniczo stanowi niezbyt wymagająca rozrywkę. Raczej dla fanów przaśnych klimatów.

Xtro (1982), reż. Harry Bromley Davenport

Trzecia propozycja również pochodzi z, za przeproszeniem, Wielkiej Brytanii. Są to jednak zupełnie inne klimaty. Nie mamy tu do czynienia z pradawnym, wykopanym z ziemi złem, a z zagrożeniem z kosmosu. Otóż to na początku filmu zostaje uprowadzony przez UFO pewien mężczyzna. Niespodziewanie po trzech latach powraca jednak do swojej żony oraz syna. To, co dzieje się dalej jest bardzo wesołe i zapiera dech w piersiach. Przy okazji warto wspomnieć, że obraz ten został umieszczony na liście tzw. video nasties, czyli filmów zakazanych ze względu na bezeceństwa w nich ukazane. W przypadku Xtro chodzi głównie o jedną scenę, w której kobieta rodzi dorosłego mężczyznę.

Ukryty (1987), reż. Jack Sholder

Przenosimy się za ocean, czyli do kraju gwałtem i mordem stojącego, jakim są Stany Zjednoczone. Pozostajemy jednak nadal w kręgu science fiction. Ukryty z 1987 zawiera wątki dobrze znane z innych dzieł, chociażby z serii o inwazji porywaczy ciał. Tutaj również bowiem mamy do czynienia z obcą formą życia, która przejmuje ciała i umysły ludzi. Robi to, aby siać chaos i zniszczenie na ulicach Los Angeles. Tropem istoty wyrusza miejscowy policjant w asyście tajemniczego agenta. Ukryty oferuje sporą dawkę rozrywki, akcja jest wartka i dynamiczna, a efekty specjalne trzymają poziom. W pamięci pozostała mi zwłaszcza początkowa sekwencja pościgu w rytm metalowej muzyki. Czarny charakter jawi się tutaj jako bezkompromisowy bandyta, który śmieje się śmierci w twarz. Nie dziwota skoro ta praktycznie dla niego nie istnieje. Chciałoby się być takim badassem.

Towarzystwo (1989), reż. Brian Yuzna

Dwa lata później światło dzienne ujrzał twór o jakże niewinnym tytule Towarzystwo. Horror ten opowiada o zwykłym nastolatku z przedmieść, który przypadkiem odkrywa mroczny sekret, jaki skrywają jego bardzo dobrze sytuowani sąsiedzi. Nie trzeba nic więcej dodawać, to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Nie będę ukrywał, że największą atrakcją jest tutaj finałowa sekwencja przyjęcia. Dzieją się tam bardzo interesujące rzeczy. Uprzedzam jedynie tych bardziej wrażliwych, aby nie jeść tuż przed, w trakcie ani zaraz po seansie. Jest to kolejny dowód, że praktyczne efekty specjalne zawsze będą lepsze od komputerowych, o czym wspominał już Jezus w Biblii. Towarzystwo jest także niejako bardzo dosadną metaforą naszego społeczeństwa, gdzie elity żerują na szarych masach, żyjących w niewiedzy.

Siła witalna (1985), reż. Tobe Hooper

Zostajemy cały czas w klimatach kosmicznych, ale wymieszanych mocno z klasyką horroru. Siła witalna opowiada o grupie kosmonautów, którzy odnajdują w przestrzeni kosmicznej obcy statek. Na jego pokładzie natrafiają trzy humanoidalne istoty. Oczywiście zabierają je ze sobą na Ziemię i jak zwykle w tego typu filmach nie jest to zbyt dobrym pomysłem. Istoty te są bowiem w istocie energetycznymi wampirami. Ich obecność na naszej planecie prowadzi ostatecznie do wybuchu epidemii zombie. W filmie są zatem mocno osadzone również wątki znane z typowych produkcji halloweenowych. „Siła witalna” ma na pewno pewne niedociągnięcia, lecz rekompensowane są one w znacznym stopni przez nieziemski, można wręcz powiedzieć baśniowy, klimat. No i są cycki.

Pomiot (1979), reż. David Cronenberg

Wracamy na Ziemię, by dać się porwać hipnotycznej wizji Davida Cronenberga. Facio ten jest znany z zamiłowania do tzw. body horroru, czyli filmów, w których ludziom wyrastają dodatkowe kończyny albo kobiety rodzą jakieś pokraki. Ba, Cronenberg jest nawet nazywany ojcem tego podgatunku. Tak czy owak Pomiot jest moim nieskromnym zdaniem jednym ze szczytowych osiągnięć tego reżysera. Dzieło to opowiada o pewnym mężczyźnie (w tej roli pewien mężczyzna), którego żona znajduje się pod opieką tajemniczego psychologa. Terapeuta ów stosuje nietypowe metody z całkowitym izolowaniem pacjentów na czele. Bohaterowi oczywiście to nie w smak i zaczyna drążyć temat. Prawda, jaką odkryje, jest trudna do zniesienia. Pomiot jest to, że tak powiem wyższa klasa horroru. Oprócz typowego straszenia potworami i krwawymi scenami działa także na psychikę widza w subtelny sposób podsuwając mu niepokojące myśli. Całość można za to interpretować jako metaforyczną opowieść o lęku przed rodzicielstwem i rozmnażaniem w ogóle.

Byt (1982), reż. Sidney J. Furie

Następna na liście pozycja łączy w sobie motywy opętania oraz nawiedzenia przez duchy. Trudno to jednoznacznie stwierdzić, ponieważ tożsamość tytułowego bytu nie zostaje ostatecznie określona. Film powstał na podstawie powieści, która znowuż oparta została na prawdziwym przypadku pewnej kobiety. Prawdziwość opisanych wydarzeń nie jest jednak potwierdzona. Bohaterka filmu jest samotną matką, która staje się ofiarą jakiejś niewidzialnej istoty nawiedzającej jej dom. Byt ów prześladuje kobietę w sposób dość namacalny oraz dosadny. Kobieta zwraca się o pomoc do różnych specjalistów, lecz jej problem pozostaje tajemnicą. Byt nie przeszedł do historii kina, lecz we mnie zawsze budził niepokój nawet długo po seansie, strasząc tym, co niewidoczne, co moim zdaniem powinno być jedną z cech dobrego horroru.

Oczy ognia (1983), reż. Avery Crounse

Cofamy się nieco w czasie, dokładnie do XVIII wieku. Miejsce akcji to przeklęty las w USA, którego wystrzegają się nawet Indianie. Grupa osadników mimo ostrzeżeń próbuje osiedlić się w tym niegościnnym rejonie. W krótkim czasie zostają oni narażeni na różne dziwne wydarzenia paranormalnej natury. Oczy ognia nie jest typowym horrorem dla swojej epoki, wykorzystując „ludowe” wierzenia. Nie opiera się na efektach gore ani na jumpscare’ach, nie ma w nim wampirów, duchów, kosmitów, wilkołaków czy zombie. Nie ma też jakichś brawurowych scen akcji. Film, jako przedstawiciel folk horroru, kładzie bardziej nacisk na budowaniu nastroju zagrożenia, tajemnicy i grozy. Mamy możliwość obserwowania jak odizolowani od świata bohaterowie pogrążają się powoli w paranoi i wszechogarniającym szaleństwie. Twórcy osiągają ten efekt głównie przy pomocy wizualnych środków wyrazu.

Baby Blood (1990), reż. Alain Robak

Ostatni na liście jest horror z Europy, a mianowicie z krainy ślimakami i żabami płynącej, czyli Francji. Kraj ten potrafi mimo wszystko od czasu do czasu stworzyć coś ciekawego. Baby Blood bo o nim mowa pochodzi z roku 1990. Jest to już bardziej typowy straszak z potworem, dużo ilością krwi oraz mrocznym klimatem. Główny wątek filmu nie jest niczym nowym w gatunku – oto pewna urokliwa artystka cyrkowa zostaje zapłodniona przez dopiero co sprowadzoną z Afryki, nieznaną istotę. Stworzenie to zaczyna przemawiać w myślach do dziewczyny, zmuszając ją do dostarczania mu pożywienia. A jest nią ludzka krew. Reszty nie trzeba chyba zdradzać. Atutami produkcji są na pewno bardzo profesjonalne sceny gore, dosyć złowieszcza atmosfera, jak również początkowa i finałowa scena. Cenię sobie bardzo, gdy film potrafi od pierwszych ujęć zawładnąć uwaga widza i tutaj mamy właśnie taki przykład. Końcówka zaś raczy sugerować, że przyszłość gatunku ludzkiego jest poważnie zagrożona i niesie tym samym nihilistyczny przekaz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *