Każdy miłośnik kina zna serię filmów spod znaku Gwiezdnych wojen. Jest to sztandarowy przedstawiciel podgatunku science fiction znanego powszechnie jako opera kosmiczna. Obrazu te charakteryzują się wartką akcją, wykorzystaniem futurystycznych gadżetów i naciskiem na warstwę melodramatyczną. Początki nurtu sięgają wiele lat wstecz. Jednym z pierwszych prominentnych reprezentantów tego rodzaju produkcji była wydawana w latach 30. ubiegłego wieku seria komiksów autorstwa Alexa Raymonda zatytułowana Falsh Gordon. Opowiadała ona o kosmicznych przygodach pewnego ziemskiego osiłka.
Szybko zyskała sobie popularność, stając się jedną z ukochanych serii przedwojennej Ameryki. Jej polskie wydania trafiły nawet do naszego kraju. Jak się nietrudno domyślić, nie trwało długo, zanim nie spróbowano spieniężyć tego sukcesu, rozszerzając uniwersum Flasha na inne media. Pierwszą ekranizacją komiksu był serial kinowy z 1936 roku. Próby stworzenia pełnoprawnego filmu fabularnego istniały także w latach 60. Stał za nimi włoski producent Dino De Laurentiis. Z różnych względów jednak musiał zaczekać z realizacją projektu do roku 1980, gdy na ekrany kin wszedł „Flash Gordon” w reżyserii Mike’a Hodgesa.
Akcja Flasha Gordona rozpoczyna się, gdy znudzony władca planety Mongo, cesarz Ming (Max von Sydow), bierze sobie na celownik Ziemię. Jego zamiarem jest zniszczenie jej, a dokonać tego próbuje poprzez serię katastrof naturalnych. Jego zamiary odkrywa były pracownik NASA, prosfor Hans Zarkov (Topol). Buduje on potajemnie rakietę, aby polecieć na Mongo i powstrzymać Minga.
Ponieważ nie może tego zrobić sam, angażuje w swój plan przypadkowo spotkaną dziennikarkę Dale Arden (Melody Anderson) oraz tytułowego Flasha Gordona (Sam J. Jones), który jest gwiazdą footballu amerykańskiego. Razem udają się w kosmos, gdzie zostają schwytani i doprowadzeni przed oblicze kosmicznego imperatora. Władca oszczędza Dale, która przypada mu do gustu, nakazuje natomiast egzekucję Flasha. On znowuż wpada w oko córce Minga, księżniczce Aurze (Ornella Muti), która w ostatniej chwili ratuje go z opresji. Losy wszystkich bohaterów mieszają się, a głównym celem ich łączącym staje się obalenie złego uzurpatora wspólnymi siłami.
Po wielu perturbacjach scenarzystą Flasha Gordona został ostatecznie Lorenzo Semple Jr. Zasłynął on głównie pracą nad serialem telewizyjnym Batman. Nie jest zatem przypadkiem, fakt, że jego space opera posiada bardzo zbliżoną stylistykę. Twórcy świadomie wybrali kampowy wygląd swej produkcji, uznając, że najlepiej będzie on pasował do opowiadanej historii. I zamysł ten sprawdził się w stu procentach.
Obraz posiada wręcz kabaretową estetykę, bombardując oczy widza feerią kolorów, wśród których wyróżnia się agresywna czerwień. Kolorystka ta idealnie komponuje się ze scenografią jakby żywcem wyciągniętą z jakiegoś wodewilu. Uzupełnieniem tych elementów są wymyślne kostiumy noszone przez aktorów. Trudno momentami traktować je poważnie, stanowią za to na pewno jedną z głównych atrakcji filmu. Także sama gra aktorska wpisuje się w ową konwencję. Jest ona przerysowana, budząc skojarzenia z kabaretem. Postacie są niczym żywcem wycięte z komiksu, co wzmacnia efekt immersji w przedstawiony świat.
Osobną składową produkcji, którą można traktować jako osobne dzieło, jest ścieżka dźwiękowa. Do stworzenia jej zatrudnieni zostali słynnej grupy rockowej Queen, będącej wówczas u szczytu popularności. Wybór ten wydaje się obecnie naturalny. Zespół był znany ze swych bujnych aranżacji i ekstrawaganckich kompozycji. Nie przypadkiem uznaje się go za jednych z twórców gatunku rock- opery w muzyce. W przypadku Flasha Gordona mamy zatem do czynienia z połączeniem światów opery rockowej i space opery. Efekt robi piorunujące wrażenie, a utwory Queen momentami przyćmiewają aspekty wizualne, tworząc niezapomnianą atmosferę nieziemskiej przygody.
Mimo że obraz nie okazał się blockbusterem, to jednak przez lata zyskał sobie wierne grono fanów, stając się dla nich prawdziwym obiektem kultu. Flash Gordon to prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników starych produkcji, jak również klasycznych rockowych brzmień. Wpisuje się w kampowe tradycje, będąc jednym z donioślejszych przykładów kiczu i tandety. Nie jest to jednak jego wadą, a zaletą. Film bowiem nie traktuje się poważnie. Stanowi zabawę formą i treścią. Jest iście bombastyczną wizją, nieskrępowaną przez kinowe standardy czy konwenanse. Powstał tylko w jednym celu – dla zapewnienia rozrywki. I misję to skutecznie wypełnia mimo upływu lat, po dziś.
Oryginalny tytuł: Flash Gordon
Produkcja: Wielka Brytania/USA/Holandia, 1980
Dystrybucja w Polsce: endisc.pl