Rodziny się nie wybiera. To samo można powiedzieć o sąsiadach. I my, jako Polacy, również mamy wątpliwą przyjemność sąsiadować z pewnym krajem. Znany jest on z tak zwanej agresywnej turystki, kiełbasy, piwa i pornografii. Mowa tu oczywiście o Niemcach. Mieszkańcy tego kraju nigdy nie słynęli z subtelności czy też przesadnej wrażliwości. Znalazło to także przełożenie na język filmu.
Ostatnio miałem okazję zetknąć się z paroma przedstawicielami tamtejszej kinematografii. Dzieła te wywarły na mnie wrażenie, głównie poprzez swoją dosadność oraz wybitnie naturalistyczną formę. Ich seans stanowi wyzwanie dla widza, lecz uważam, że warte są one poświęcenia nieco uwagi. Stanowią bowiem ciekawą alternatywę dla wymuskanego i „bezpiecznego” kina, z jakim mamy do czynienia na co dzień.
Die Berührte (1981) reż. Helma Sanders-Brahms.
Veronika to młoda kobieta. Ma nieszczęście być córką pary burżujów, którzy niezbyt są nią zainteresowani. Jak to często w takich przypadkach bywa, gdy tylko pojawiają się jakieś problemy, dziewczyna wysłana zostaje do zakładu psychiatrycznego. Lekarze stwierdzają u niej schizofrenię. Zostaje jednak za każdym razem wypuszczona z uwagi na niechęć do zażywania leków. Kobieta posiada obsesję na punkcie Jezusa, uważając się za boską oblubienicę. Czas spędza, szwendając się po ulicach Berlina. W ciemnych zaułkach miasta napotyka na różnych mężczyzn. Każdego z nich bierze za Chrystusa i oddaje mu się fizycznie. Incydenty te przeplatane są z kolejnymi próbami samobójczymi. Obraz reżyserki Helmy Sanders-Brahms odznacza się dość mrocznym klimatem.
Bohaterem jest tutaj nie tylko Veronika, lecz także brudne, skąpane w deszczu miasto, po którym się porusza. Wypełnione jest ona zmęczonymi ludźmi, żyjącymi na granicy marginesu społecznego. Są to uchodźcy, bezdomni i starcy. Z ekranu wyziera desperacka samotność i alienacja. Veronika jest pozostawiona sama sobie w swojej chorobie i urojeniach. Jej zimna i zdystansowana rodzina nie jest tak naprawdę zainteresowana jej losem. Jedyne, na co ją stać to oddanie w ręce służb medycznych. Film jest bardzo naturalistyczny, a pewne sceny mogą wywołać, w co wrażliwszych odbiorcach niesmak. Produkcja nie upiększa niczego, nie stosuje filmowych trików. Nie próbuje uwieść widza w żaden sposób. Nie narzuca mu tego, co ma w danej chwili czuć. Jest to specyficzne kino kobiece, o mało radosnym wydźwięku.
Wilgotne miejsca (2013) reż. David Wnendt.
Helen to nastolatka (gra ją stara baba), która nadal nie pogodziła się z rozstaniem własnych rodziców. Z jej wspomnień wynika, że w rodzinie nigdy dobrze się nie działo. Ojciec był nieobecny, a matka kładła córce do głowy różne radykalne teorie oraz uczyła ją życia w sposób drastyczny. Metody te odniosły odwrotny skutek, ponieważ dziewczyna robi wszystko na odwrót, niż uczyła ją matka. Dotyczy to głównie sfery intymnej. Helen lubi eksperymentować z ciałem swoim, jak i z ciałami innych. Nieważne od płci i wieku czy nawet gatunku. Nie dba o higienę, ma hemoroidy i chodzi na bosaka po miejscach, do których inni nie weszliby nawet w kaloszach. Jest wyzwolona i nie dba o konwenanse. Jej starania o ponowne zejście się rodziców spełzają na niczym, lecz ona sama za to znajduje ostatecznie sympatię pewnego pielęgniarza.
Obraz, który nakręcono na podstawie bestsellerowej powieści, narobił swego czasu niezłego zamieszania w Niemczech, jak i poza granicami kraju. Ludzie nie byli przygotowani na taką dawkę nieskrępowanego naturalizmu. Już pierwsze sceny są jak strzał mokrą szmatą w twarz. Wiele momentów filmu ciężko się ogląda, zwłaszcza jak ktoś jest delikatny w kwestii czystości. Ci, którzy nie lubią widoku krwi, również muszą się nastawić na ostrą jazdę. Jego wartość szokowa była tak duża, że część ludzi pisało nawet listy ze skargami do gazet, krytykujące zasadność powstania dzieła. W tym całym szaleństwie jest jednak metoda. Polega ona na próbie oswojenia z tym, co ludzkie, z ludzkim organizmem, ale również za sferę psychiczną. Działania bohaterki są bowiem odpowiedzią na doznane ze strony rodziców traumy. Mimo to film ma optymistyczny charakter, piętnując jednocześnie ludzką hipokryzję w podejmowaniu trudnych tematów. Rzuca wyzwanie widzom, zadając pytanie o to, jakie są granice tego, co można pokazać w kinie.
Złota rękawiczka (2019) reż. Fatih Akin.
Życie to nie bajka, można powiedzieć, podsumowując wybrane pozycje. Jest pasmem bólu i cierpienia. Traum, których nie da się wyplenić z psychiki. Rzutują one na wszystkie aspekty życia. Stan ten stoi w opozycji do otaczającego nas dobrobytu i pozornego szczęścia. Do świecących wystaw sklepowych i bujd wciskanych nam przez środki masowego przekazu. Łatwo jest się stoczyć w świecie, w którym wszystko jest pozornie na wyciągnięcie ręki.
Wszyscy jesteśmy zamknięci w prywatnych więzieniach, żyjąc osobno pośród bliskich. Kino powinno, w miarę możliwości, edukować i uwrażliwiać widza. Taką rolę próbują właśnie spełniać opisane filmy. Charakteryzują się one surowym stylem, będąc przykładem kina do bólu naturalistycznego i łamiącego wszelkie tabu. Dla „niedzielnego” widza mogą stanowić pigułkę nie do przełknięcia. Powinno się jednak tworzyć takie obrazy w celu siania zamętu w poukładanym życiu normików. Efekt szoku, jeśli tylko jest umiejętnie wprowadzony, może poszerzyć nasze perspektywy i otworzyć na nowe doznania.