Marvels (2023)

Nasłuchał się człowiek i naczytał o tym, jaką katastrofą okazał się kolejny, wypluty z taśmy Disney’a film, więc odpuścił sobie kinową premierę. Jakoś tak szkoda mi czasu i pieniędzy na rzeczy, które z góry wiem, że nie będą mi się podobały. Ale jednak ciekawość gdzieś kiełkowała z tyłu głowy, zwłaszcza że naprawdę dobrze bawiłem się zarówno na Ms. Marvel (2022-), jak i Kapitan Marvel (2019). Na całe szczęście jest Disney+ i chwila wolnego czasu w domowym zaciszu.

Marvels powstawało w ciężkim dla studia okresie, po paśmie artystycznych porażek, jakimi były zdecydowanie Ant-Man i Osa: Kwantomania (2023), Thor: Miłość i grom (2022) czy Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu (2022), zarzutach wobec wschodzącej gwiazdy Jonathana Majorsa i w cieniu strajku aktorów. Jak więc wypada sam film? Ano powiem już teraz, że przyjemnie przeciętnie! Jest ewidentnie zapychacz, film bez większego pomysłu na siebie, ale też nie sposób przyczepić się do niego o coś więcej.

No chyba, że jesteś mizoginem, który wszędzie widzi usilnie wpychanie osób kobiecych. Muszę poruszyć ten temat, bo Marvels wywołało burzę w środowisku cierpiących na stulejkę nerdów, którzy zaczęli masowo wylewać swe frustracje spowodowane tym, że jeden film z kilkudziesięciu pozostałych skupiony jest na dziewczynach. Dodajmy do tego figurę Brie Larson, która nie patyczkuje się ze wciąż dychającym w Hollywood patriarchatem i celnie punktuje wszystkie jej grzechy, a mamy piec hejtu rozgrzany do czerwoności.

W centrum tego bałaganu znajduje się właśnie Brie Larson jako Kapitan Marvel. Minęły zaledwie cztery lata, odkąd jej solowa historia zarobiła 1 miliard dolarów, ale jako postać wydaje się symbolem zanikającej, coraz bardziej dekadenckiej sfery, na wzór późnego Cesarstwa Rzymskiego. Dołącza do Monici Rambeau (Teyonah Parris), córki zmarłej przyjaciółki, i Vellani (Iman Vellani), zmutowanej fanki Kapitan Marvel, by interweniować w jakiejś wojnie domowej na innej planecie. Myślę, że nie ma sensu wgryzać się mocniej w fabułę, bo jest ona na tyle płytka, że ledwo sięga mi ponad kostki.

To, co najlepiej działa w Marvels, to fakt, że jest to film oderwany od dziedzictwa poprzednich produkcji. Oczywiście, genezę dwóch z trzech bohaterek otrzymaliśmy w serialach telewizyjnych, jednak reżyserka Nia DaCosta wydaje nam się mówić, żebyśmy przez te niecałe dwie godziny zapomnieli o wszystkich Ant-Manach, Doktorach Dziwnych czy całym tym multiwersum. I choć fabuła jest naprawdę pretekstowa, z główną przeciwniczką, o której zapomniałem już na etapie pisania tego tekstu, tak działa to zaskakująco sprawnie jako taka poboczna, mniejsza historia w ramach większego uniwersum. No może nie aż taka poboczna, bo waga tych wydarzeń jednak jakaś tam jest, a sceny po napisach, jak zawsze, sugerują wielkie zmiany w całej franczyzie.

Jednak jeśli już mamy szukać w całej historii czegoś więcej, to zdecydowanie można czytać ją jako przypowieść o sakralizacji bohaterów. Carol jest kobietą zmagającą się z faktem, że stała się symbolem bohaterstwa, jednocześnie uginając się pod wzrokiem kobiet, które ją podziwiają. Wszystko to najlepiej wypada do spółki z Kamalą, która traktuje Kapitan Marvel wręcz jako wcielenie bóstwa, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że stanowi ona lekarstwo na całe zło Wszechświata. Nie wolno jej było być niczym mniej niż doskonałością. Fajnie to kontrastuje z przyziemnymi sprawami Carol, takimi jak nieudane małżeństwo z księciem pewnej fantastycznie zaprojektowanej planety. Tyle że to wszystko podane zostaje nam bardzo płasko, wręcz łopatologicznie.

Bo cały głębszy sens Marvels ginie gdzieś pod wszystkimi tymi eksplozjami, mordobiciem, kolorowymi laserami i ciąłbym żartowaniem sobie ze wszystkiego. I to może się nawet podobać, bo film ma naprawdę spoko relacje między trójką bohaterek oraz orbitującymi wokół nich postaciami pobocznymi. Niektóre dowcipy są śmieszne, jak ten z kosmicznymi kotkami czy wspomnianą planetą męża Carol, pomysł na zamianę miejsc podczas walki bawi, a zakończenie potrafi nawet wykrzesać z nas jakieś emocje. Mimo wszystko, to jednak film dla dzieciaków, więc dorosły widz, chyba że oczekujący infantylnej rozrywki, nie znajdzie tutaj tego, co w takim Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (2016).

Nie wiem, na ile film ten jest dobry sam w sobie, a na ile pomaga mu żałośnie niski poziom innych produkcji spod znaku Marvel Cinematic Universe. Tony Stark chciał mieć dziecko, Steve Rogers żonę, ale nie jestem pewien, czego tak naprawdę chce Carol, oprócz bycia niezależną, silną kobietą. I to trochę mało jak na film, który w zasadzie ma być kontynuacją opowiadającej już o tym części pierwszej. Jedyna pozytywna rzecz, która płynie z Marvels oprócz tych walorów czystko rozrywkowych, to pokazanie, jak silna jest kobieca przyjaźń. I tym pozytywnym, pluszowym akcentem można zakończyć tę recenzję.

Oryginalny tytuł: The Marvels

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: disneyplus.com

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *