Omen: Początek (2024)

Po spektakularnej porażce, jaką okazał się Egzorcysta: Wyznawca (2023), raczej z dozą ostrożności patrzyłem na nadchodzący Omen: Początek. Dwa kanoniczne dla kina grozy powracają praktycznie jeden po drugim, a pierwszy przetarł szlak w stronę, nie bójmy się użyć tego określenia, filmowej chały. Dopiero pierwsze recenzje zaufanych mi osób skłoniły mnie, bym jednak do kina się wybrał. Werdykt przerósł moje oczekiwania, to jeden z najlepszych filmów grozy 2024 roku!

Tym razem nie mamy do czynienia z remakiem, rebootem czy sequelem, a rasowym prequelem do kultowego filmu z 1976 roku. Rzeczy, które mógłby pójść nie tak, było całe mnóstwo, a jako osoba miłością szczerą darząca oryginał, byłem na nie szczególnie wyczulony. Na całe szczęście prócz małych potknięć, film ten jest prequelem wręcz idealnym i dowodem na to, że można dzisiaj kręcić horror w starym stylu, na serio i z poszanowaniem dla widza.

Film rozpoczyna się rozmową dwóch angielskich księży, Harrisa (Charles Dance) i ojca Brennana (Ralph Ineson). Obaj debatują nad koncepcją przeklętego dziecka, dziewczyny, której narodziny przyniosą wszechmocne zło. Okazuje się, a jakże by inaczej, że Kościół infekowany jest od środka przez okultystyczny odłam. Ich cel jest prosty, potomek samego Szatana będzie co jakiś czas siał na Ziemi zło, przez co zgubione owieczki wrócą szybko do zagrody swoich duchowych pasterzy.

W tym samym czasie do Rzymu przylatuje Margaret (Nell Tiger Free), młoda Amerykanka aspirująca do roli zakonnicy. Dziewczyna jest ambitna i czysta, więc z otwartymi rękoma witają ją starsze zakonnice z nowego domu, Sierocińca Vizzardeli, gdzie wkrótce złoży śluby i resztę życia poświęci służbie Bogu. Zaprzyjaźnia się ze swoją nową współlokatorką, bezpruderyjną Luz (Maria Caballero), która zdeterminowana stara się wykorzystać ostatnie dni świeckiej wolności na hedonistyczną zabawę. Intryga zaczyna się zawiązywać, kiedy Brennan prosi Margaret o pewną przysługę.

Pisałem, że film ten traktuje widza serio. I tak w rzeczywistości jest, bo Omen: Początek jest dziełem zaskakująco sugestywnym, bawiącym się naszymi oczekiwaniami i po prostu skutecznym w utrzymywaniu widza w napięciu. Jestem pełen podziwu wobec tego, jak Arkasha Stevenson umiejętnie potrafi przenieść na filmową taśmę ten specyficzny i ulotny klimat grozy, jakim charakteryzowały się produkcje z lat 70. Naprawdę, co jakiś czas czułem się dosłownie tak, jakbym oglądał właśnie na ekranie dzieło od Dario Argento w szycie jego formy! Przyznam szczerze, że nawet ja, osoba, która trochę tych horrorów w życiu widziała, wierciłem się w kinowym fotelu od buzujących we mnie nerwów.

Oczywiście nic co piękne, nie może trwać wiecznie, więc po tym całym liście miłosnym do kina z epoki przychodzi finał. Ten jest z wiadomych względów przewidywalny, ale to epilog stanowi łyżkę dziegciu w tej beczce naprawdę smacznego, włoskiego wina. Wydaje mi się nawet, że twórczyni miała zupełnie inną wizję na to, jak zakończyć swój film, ale przyszli panowie z działu finansów i powiedzieli, że Excel podsuwa im całkowicie inny pomysł. Tak zostaliśmy z dość tandetną zapowiedzią kolejnych filmów z tego uniwersum. No ale to w pewnym sensie znak naszych czasów. Nawet sam dziedzic Szatana nie wyrwie się spod korporacyjnego kombajnu.

Bałem się natomiast, że Nell Tiger Free będzie tutaj stylizowana na figurę „niegrzecznej zakonnicy”, trochę Wednesday w habicie. Dziewczyna ma kilka scen, gdzie nasze skojarzenia wędrują w te rejony, jak świetnie zrealizowana sekwencja na dyskotece z włoskimi przeróbkami Bony-M, ale w ogólnym rozrachunku wypada naprawdę dobrze i, paradoksalnie, świeżo. Jej gra często wymusza na niej ekspresję cielesną, od wybałuszonych ze strachu oczu, przez konwulsyjne drgawki, po inspirowany „tańcem” z Opętania (1981) Żuławskiego paranoiczny łamaniec w strugach deszczu. Inni wtórujący jej aktorzy również dają radę i nadają całej produkcji właśnie taki szlachetny szlif.

Jak mówiłem na początku, nie spodziewałem się wiele po Omen: Początek, bo sama idea kręcenia preludium do filmu z 1976 roku wydawała mi się po prostu zbędna. Tymczasem mam mocnego kandydata do miana podium najlepszych horrorów roku 2024! To dla mnie wręcz idealne zespojenie klasyki i nowoczesności. Myślę, że tak mocny debiut zapewni Stevenson miejsce w kanonie horroru macierzyńskiego i z niecierpliwością czekam na kolejne projekty, jakie tylko wpadną w jej szpony. A z drugiej strony może się nie znam? Może to tylko skok na kasę i przedłużenie sobie praw do własności intelektualnej? W takim razie sam czuje się, jakbym został opętany przez samą Bestię, której numer to 6 6 6…

Oryginalny tytuł: The First Omen

Produkcja: USA/Włochy, 2024

Dystrybucja w Polsce: disney.pl

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *