Nigdy nie mów nigdy, jak mówi stara prawda. Sam raczej nie myślałem o tym, że film, w którym tenis jako sport będzie w centrum zainteresowania, znajdzie się na moim ścisłym podium najlepszych produkcji 2024 roku. Jak ja lubię się pozytywnie zaskakiwać, bo na najnowszy film pana Luca Guadagnino nawet nie miałem zamiaru kupować biletu! Z braku perspektywy na fajnie spędzony wieczór wybrałem się do kina i… przepadłem bez reszty. Tak, to aż tak dobry tytuł.
Mimo że tenis jest nie tylko metaforą, ale również obiektem miłości bohaterów (i chyba również reżysera), Challengers najłatwiej streścić jako dramat miłosny z trójkątem na pierwszym planie i, paradoksalnie, dekonstrukcję sportowej rywalizacji i jej toksycznego wpływu na jednostkę. Jak na Guadagnino również przystało, znajdziemy tutaj subtelny ukłon w stronę społeczności LGBTQIA oraz odważną, moim zdaniem potrzebną, szansę na promocję poligamii jako zdrowej formy związku.
Bohaterów, nie licząc samego tenisa, jest trzech. Osiemnastoletnia gwiazda tenisa Tashi Duncan (w tej roli Zendaya) walczy o względy między dwójką najlepszych przyjaciół, również tenisistów, Arta Donaldsona (Mike Faist) i Patricka Zweig (Josh O’Connor). Ich nastoletnia miłość, jaką z początku jest Tashi, przeistacza się w toksyczną, wyniszczają relację opartą na ciągłej rywalizacji zarówno na korcie, jak i poza nim.
Scenariusz Justina Kuritzkesa w bardzo sprawny sposób unika linearnej narracji, można rzec, że z gracją naszej Igi Świątek odbija w widza kolejne piłki będące składowymi całej historii. Film zaczyna się w momencie, kiedy nasze trio prowadzi dorosłe życie, w 2019 roku. Art jest mistrzem świata, Tashi jest jego żoną i nad wyraz wymagającą trenerką. Patrick, który w szkolnych latach pokonywał bez problemu Arta praktycznie na każdym poletku życia i sportu, teraz jest wypalonym graczem z problemami na karku.
Prowadzony przez Guadagnino film można również czytać jako zabawę z „mitem” młodzieńczej miłości, tej niewinnej i naiwnej, która w naszej wierze może z istnieć również w dorosłym życiu. A przynajmniej ja widzę odbicie tego w grze aktorskiej całej trójki bohaterów. O’Connor gra Patricka z permanentnym, kipiącym od chytrości uśmiechem, który niejako zdradza jego infantylizm. To właśnie on przechodzi najciekawszą podróż, nawet jeśli wydaje się ona majaczyć gdzieś na trzecim czy czwartym planie. Czy potrzebuję większego zanurzenia się w jego perturbacje? Niekoniecznie, wystarczy mi tyle, ile dawkuje mi twórca. Tak samo jest zresztą z pozostałymi postaciami, choć w przypadku Tashi ekspozycja okazała się moim zdaniem już nieco zbyt dosłowna.
Jej bohaterka może wydawać się nieco zbyt zdehumanizowana, ale ja uważam, że ma to wyraźne podstawy w jej postrzeganiu sportu. To po prostu osoba zaślepiona przez tenis, a fraza „nie gadamy o niczym innym niż tenis” stała się nie tylko ironicznym frazesem, ale również jej życiowym kredo. Wszyscy ci, którzy uważają Zendayę za aktorkę przebrzmiałą, zwłaszcza po jej kontrowersyjnej roli w Euforii (2019-) Sama Levinsona, powinni zadławić się swoją opinią. Pomimo faktu, że te dwie role łączy bardzo dosadnie ukazana cielesność, u Guadagnino stanowi ona integralny element jego postaci, środek do osiągnięcia celu, nie zaś sposób na wywołanie u widowni efektu szoku.
Challengers jest zatem dziełem, które wymaga od widza pełni skupienia, bo jego fragmentaryczna budowa i mnogość ważnych dla całości szczegółów jest wręcz zatrważająca. Warto zatem zerkać nie tylko na pierwszy plan, ale również na to, co dzieje się za naszymi bohaterami, w ekranach ich telewizorów i telefonów. Ale o tym, że film należy oglądać w kinie, nie świadczy tylko stan skupienia widza, ale również realizacja. Zdjęcia są fantastyczne, montaż płynny, muzyka Trenta Reznora po prostu wwierca się w czaszkę, a finalna sekwencja nakręcona z perspektywy odbijanej na korcie piłki jest… tego już trzeba doświadczyć samemu.
Nie jestem co prawda koneserem nurtu kina, jakim jest dramat sportowy, ale moim zdaniem Challengers to najlepszy obecnie jego przedstawiciel. W tym filmie znajdziemy wszystko, czego od kina tych wyższych lotów oczekujemy, pełnej gamy emocji i w pełni kinowego doświadczenia. Dla tych, którzy narzekają na zbyt długi czas seansu, powiem tyle, że ja mógłbym siedzieć i trzecią godzinę na sali, bo Guadagnino po raz kolejny zaprosił mnie do świata, w którym po prostu chce się współistnieć. Tak, jak poprzednio z parą kanibali-outsiderów, tak teraz zrobił to z uprzywilejowanym półświatkiem jednej z najbardziej elitarnych dyscyplin sportowych.
Oryginalny tytuł: Challengers
Produkcja: USA, 2024
Dystrybucja w Polsce: warnerbros.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.