W całej mojej dotychczasowej przygodzie z kulturą świadomy byłem istnienia książki Wojna światów H.G. Wellsa – dla wielu twórcy kanonicznego, jeśli chodzi o science-fiction. Oczywiście znałem film Stevena Spielberga z 2005 roku i słyszałem o legendarnej audycji radiowej Orsona Wellesa, ale w życiu nie miałem w dłoni literackiego pierwowzoru. Co mnie ku niemu skusiło? Przewrotnie wydanie od Vesper zawierające ilustracje Alvima Correa.
Po raz pierwszy opublikowana w 1898 roku książka ma tę moc, że wiele rzeczy, które uważamy za „naukę” i „technologię”, nie zostało wynalezionych, a jeśli tak, to były jeszcze w powijakach. Tak więc czytanie tych wszystkich barwnych opisów obcych statków kosmicznych i używanych przez najeźdźców broni, wobec których autor posiadał nikłe punkty odniesienia lub nie posiadał ich wcale, pięknie punktu ilustruje siłę wyobraźni Wellsa. To książka napisana w naszej przeszłości, o ówczesnej przyszłości, która też dla nas stanowi czasy zamierzchłe. Prawdziwa egzotyka.
Historia zostaje nam opowiedziana z punktu widzenia głównego bohatera, który w jakiś sposób zdołał przechytrzyć kosmitów i przeżyć ich międzyplanetarny atak. Dzisiaj pewnie byłaby to sztampowa historia o heroicznej walce ludzi z kosmicznym złem. Ale to nie jest historia, którą napisał H.G. Wells. To po prostu relacja, najpierw oddająca tajemnicę opadłych na Ziemię obiektów, później relację z pola walki, sytuację osób uchodźczych, by finalnie opowiedzieć o horrorze życia pod jarzmem Marsjan.
Gdy główny bohater spotyka na swojej drodze innych ludzi, możemy zobaczyć, jak różne charaktery reagują na sytuację wzmożonego stresu. Artylerzysta poszukujący porządku w chaosie, wikary zmagający się z kryzysem wiary, astronom napędzany ciekawością i jeszcze kilka innych postaci. Poraża również niewiara tych, którzy nie widzieli sytuacji z pierwszej ręki, jak i nadzieja, gdy pancernik marynarki wojennej powala jednego z najeźdźców w ich straszliwych maszynach kroczących.
Łatwo jest odgadnąć, że tym, co zainspirowało Wellsa do napisania tej powieści, było pragnienie potępienia społeczeństwa przemysłowego. Powieść, która pierwotnie została napisana w formie krótkich opowiadań, podejmuje temat kolonializmu. Wells nie był całkowicie przeciwny brytyjskiej ekspansji, ale nie zgadzał się z niektórymi metodami, takimi jak zabijanie „prymitywnych” tubylców na ziemi, którą kolonizatorzy chcieli posiąść. Wojna światów stawia ten motyw na głowie: kolonizatorzy, którzy uważają, że są za gatunek dominujących, zostają najechani, zniewoleni i traktowani jak hodowana pasza.
Wells umiejętnie buduje napięcie i intrygę, nie uciekając się do niepotrzebnych aktów przemocy czy barwnych opisów sekwencji gore. Pozwala nam zobaczyć, jak Marsjanie wykorzystują ludzi jako żywność, i być świadkami masowego niszczenia całych oddziałów żołnierzy promieniem cieplnym. Powieść odchodzi od melodramatycznych sekwencji akcji i, jak można sobie wyobrazić, zdarzyłoby się w prawdziwym życiu, nasz narrator chowa się w piwnicach i zawaliskach, gdy dochodzi do ataków Marsjan.
Autor nie stroni jednak od destrukcji ludzkiego społeczeństwa spowodowanej taką wzmożoną paniką i strachem, a jednym z bardziej dobitnych momentów powieści jest ten, w którym bohater opisuje zabicie wikarego, z którym dzielił piwnicę i który groził zdradą ich kryjówki. Centralne założenie powieści – pragnienie, aby każda osoba przetrwała wbrew wszelkim przeciwnościom – jest realizowane przez narratora, który nigdy nie rezygnuje z przekonania, że w końcu będzie dobrze i wróci do swojej żony w Leatherhead.
Wojna światów nie powieścią klasykiem i kanoniczną przez przypadek. Jest to idealnie wręcz skrojona książka z prostym założeniem, ale nie tak łatwym do rozszyfrowania przesłaniem. Do każdego, kto nigdy nie czytał tego definiującego dzieła science-fiction, lektura obowiązkowa.
Wydawnictwo: vesper.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.