Godzilla i Kong: Nowe imperium (2024)

Nie jestem chyba odbiorcą nowego spojrzenia na uniwersum, w którym King-Kong i Godzilla walczą ze sobą i innymi, wielkimi potworami naprzemiennie. Podobała mi się bardzo pierwsza Godzilla (2014) Garetha Edwardsa, jeszcze lepiej bawiłem się na Kong: Wyspa Czaszki (2017), ale tamte filmy miały w sobie coś więcej niż taka nieskrępowana niczym zabawa niczym dziecko rozsypujące figurki potworów po tym dywanie z nadrukowanymi ulicami miasta.

A tak niestety jawi mi się ta seria po przejęciu jej przez Adama Wingarda. I nie winię tutaj reżysera, bo osobiście bardzo, bardzo go lubię (kiedy operuje na mniejszych budżetach i bez paska wielkiej wytwórni). To po prostu korporacyjne, taśmowe filmy dla widowni w każdym wieku, które polegają na kopiowaniu znanych motywów i robienia ze swoich monstrualnych bohaterów ikon popkultury trochę mijających się z ich i tak wzniosłym statusem. Nie chce po prostu oglądać poczciwego Konga do pary piorącego mordy z dresiarską, ale koniec końców dobroduszną Godzillą. To nie moje pudło, nie moje zabawki.

Mimo wszystko oglądam te wszystkie filmy, męczę takie szroty jak serial Monarch: Dziedzictwo potworów (2023-), bo tkwi we mnie to wewnętrzne dziecko, które od czasu do czasu po prostu chce popatrzeć, jak świat wali się pod stopami wielkiej, atomowej jaszczurki czy też przerośniętego szympansa. W tym punkcie mogę sobie przybić piątkę z Wingardem, bo jak mało który twórca łapiący się za tę tematykę, zdaje się on rozumieć, że nie mając pomysłu na nic głębszego, po prostu pozwólmy potworom się bić, a widz niech po prostu patrzy na efekty specjalne.

Historia przedstawiona w Nowym Imperium polega na tym, że Kong znajduje w Podziemnym Świecie, skąd pochodzi jego gatunek, nowe zagrożenie w postaci innej, wielkiej małpy z przerośniętym ego, więc wzywa na pomoc swoje love/hate ziomka Godzillę, by razem jej wpierdolić. Godzilla po drodze ładuje swój atomowy oddech, pokonuje kilka pomniejszych potworków i zalicza drzemkę w samym Koloseum. Gdzieś pod stopami wielkich potworów kręcą się ludzie, ale ich wątek jest tak bardzo miałki i nic nieznaczący, że aż szkoda tępić paznokcie wycierające klawiaturę laptopa.

Godzilla i Kong: Nowe imperium robi rzecz niebywałą, nudzi pomimo faktu, że na ekranie dzieje się dużo, gęsto i kolorowo. W zasadzie film ten pozbawiony jest jakiejkolwiek stawki, nic nie zagraża światu, a główny czarny charakter jest tak miałki, że aż dziw bierze, w jakim celu Kong ściąga pod ziemię Godzillę. Myślę, że spokojnie sam by mu najebał. Ogólnie nie wiem, jaki proces myślowy zaszedł w głowach zespołu kreatywnego odpowiedzialnego za film, kiedy uznali, że z całej gamy różnych potworów, najlepiej będzie skonfliktować wielką małpę z… całym stadem wielkich małp, tyle że złych z natury. Oryginalność została pogrzebana już w poprzednim filmie i boję się, że może już do nas nie wrócić w ramach tej franczyzy.

Po raz kolejny również najsłabszą częścią filmu są ludzie i ich wątki. Scenarzyści Terry Rossio, Simon Barrett i Jeremy Slater starają się nieco poprawić obowiązkowe w tym gatunku ludzkie historie. Postać Ji, ostatniej członkini plemienia Iwi i adoptowanej córki Irene Andrews, nadaje historii trochę kontekstu szukania swojego miejsca na świecie, co oczywiście stanowi ludzkie odbicie stanu emocjonalnego Konga. I ja należę chyba do tej małej grupy widzów, którzy właśnie tego typu historii chcieliby oglądać więcej, bo nadają one jakże pożądanej głębi całem scenariuszowi. Pamiętacie motyw powracającego żołnierza w Wyspie Czaszki czy polityczne machinacje w genialnym Shin Godzilla (2016)?

Ale okej, przecież większość ludzi nie kupuje biletu na film z Godzillą w tytule, by oglądać przyziemne rozterki. Nowe imperium ma kilka interesujących wizualnie scen ekranowej rozpierduchy, ale wydaje mi się, że jest ich stosunkowo mało! Otwarcie filmu ukazuje nam Konga jako niepowstrzymaną siłę, rozrywającą dosłownie pomniejsze drapieżniki na pół. Obietnica ukazania go w takiej wersji nie zostaje spełniona w późniejszej części filmu, która to już totalnie nastawiona jest na kolorowe wybuchy, fajnie wyglądające mordobicie na tle pastelowych kryształków i strzelanie się oczojebnymi laserami. Nuda, nawet jeśli dzieje się wiele, człowiek ma wrażenie, że gdzieś się to już widziało. Setki razy!

Nie chcę jednak przesadnie pastwić się nad tym filmem, bo może i w ramach kina odmóżdżającego, na zasadzie dwóch piwek po robocie, może się on szczerze podobać. Nie wszystko jest w nim złe. Efekty CGI jest zaskakująco dobre, a Dan Stevens, grając najdziwniejszego weterynarza na świecie i okazjonalnego dentystę, kradnie całe, ludzkie show. Cała reszta to nic innego jak wytwór recyklingu generycznych formuł, które, szczerze mówiąc, odzwierciedlają twórczą suszę, która nieuchronnie spycha Hollywood na kraniec scenariopisarskiego kryzysu.

Oryginalny tytuł: Godzilla x Kong: The New Empire

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: warnerbros.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *