Sytuacja na granicy Polsko-Białoruskiej nie jest biało-czarna, tak, jak chciałaby tego rosyjska agentura zakamuflowana w naszym kraju. Budowanie wysokiego płotu, stawianie zasieków czy szczucie uzbrojonych, podpitych chłopców nie powinno mieć miejsca w żadnym kraju. Dzisiejszy świat nie powinien mieć granic, nie możemy sobie rosić prawa do jakiegoś kawałka ziemi i nie pozwalać na dostęp do niego innym ludziom. Ale dość już moich światopoglądowych torsji.
Głośna Zielona granica Agnieszki Holland powinna mi się zatem podobać, bo w teorii wspiera artystycznie własne ten progresywny trend myślowy, oparty na kosmopolityzmie. W praktyce jednak, jak to na Panią Holland przystało, z dużej chmury mały deszcz, a finalny produkt w postaci filmu okazał się dziełem niezbyt udanym.
Film rozpoczyna się w październiku 2021 r. pierwszym rozdziałem o tytule Rodzina. Jego bohaterami jest syryjska para, Bashir i Amina, ich troje dzieci i dziadek. Podróżują samolotem z Turcji na Białoruś, uciekając przed wojną i coraz dotkliwszymi zmianami klimatycznymi. Przepełnia ich optymizm, planują wyjechać z Białorusi do Polski, a z Polski do Szwecji, gdzie czeka na nich krewny. Dzielą się swoimi planami z Leilą, Afgańską kobietą zmierzającą do Polski. Stewardesy w czasie lotu rozdają róże, życząc wszystkim podróżnym „miłego pobytu na Białorusi„.
To oczywiście ten najpotężniejszy w swym przekazie rozdział, który w bardzo dosadny sposób pokazuje nie tylko trudną sytuację osób uchodźczych starających się dostać do Europy, ale również ukazuje bestialstwo sformowanych przez władzę (para)militarnych formacji stacjonujących na granicach. Widok polskich żołnierzy głuchych na błagania przybyłych ludzi o choćby wodę, sadystyczne zabawy z rozbijaniem termosu czy ciągłe wyciąganie łapówek potrafi zmrozić krew w żyłach. Zwłaszcza że dobrze znamy propagandę prowadzoną przeciwko osobom uchodźczym.
Drugim, równie ważnym rozdziałem jest Strażnik. To w nim Tomasz Włosok wciela się w Janka, strażnika granicznego, żonatego, białego faceta spodziewającego się dziecka. Po raz pierwszy widzimy Janka na spotkaniu, na którym on i jego koledzy otrzymują partyjne rozkazy i propagandowe materiały skierowane przeciwko nielegalnym imigrantom: wszyscy są potencjalnymi terrorystami, broniom Putina i prezydenta Łukaszenki, używają dzieci jako żywych tarcz. Tutaj muszę postawić aneks, żeby komuś nie przyszło do głowy, że jest w tych populistycznych bzdurach, choć cień prawdy! Poza tym żaden człowiek nie jest nielegalny! Ich przełożony kończy spotkanie stwierdzeniem, że mają bronić granic tak, by nie zostawiać na widoku martwych ciał swoich ofiar.
W pełni rozumiem chęć opowiedzenia o tragedii na granicy w formie filmu, ale niestety, Pani Holland dla mnie nigdy wielką reżyserką nie była i Zielona granica dowodzi tylko tego, że jej kompetencje są, lekko mówiąc, przeceniane. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że omawiany tutaj film jest niemiłosiernie wręcz nudny! Ogląda się to i ogląda, człowiek patrzy w ten ekran, a przez większość czasu nie dzieje się na nim nic choć odrobinę ciekawego. Wszystko to, co tak elektryzowało opinię publiczną w zwiastunach, zawarte jest w pierwszych 15-30 minutach filmu. A nie zapominajmy, że całość trwa… ponad dwie i pół godziny!
Do tego Holland ma tę manierę, że choć bardzo by chciała grać na subtelności, potrafi operować tylko tymi topornie wyciosanymi figurami. Prócz postaci imigrantów nie ma chyba nikogo, z kim można nawiązać jakąś więź. Nie mówię tutaj o granicznikach, naturalne jest ich antagonizowanie, a chodzi mi o bohaterów stojących po drugiej stronie ideologicznej barykady. Aktywiści, do których dołącza się ochoczo Maja Ostaszewska, to zbiór stereotypowych osób aktywistycznych ze wszystkich tych obśmiewanych w internecie spędów. Banda hipsterów ze skrętami w rękach wypowiadająca wzniosłe tyrady o tym, jak ważna jest wolność i prawa człowieka.
Wszystko to jednak brzmi sztucznie, wykalkulowanie, i choć nie podejrzewam Agnieszki Holland o koniunkturalizm, tak trudno mi uwierzyć, że film ten kręcony był w stu procentach szczerze. Przenoszenie na ekran głośnych spraw z pierwszych stron gazet i nagłówków portali internetowych trąci tabloidem, a temat jest na tyle poważny, że nie można topić go w błocie pretensjonalizmu. Tak jawi mi się właśnie Zielona granica, dzieło naiwne, próbujące wbić się klinem w kontrowersyjny dyskurs, ale samo w sobie niemające zbyt wiele do powiedzenia, prócz powtarzania utartych sloganów. Doceniam próbę, ale nie tym razem. Może udałoby się bez Pani Holland za sterem?
Oryginalny tytuł: Zielona granica
Produkcja: Polska/Czechy/Francja/Belgia, 2023
Dystrybucja w Polsce:https: kinoswiat.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.