Przybysz z Marsa (1989)

Śpiewać każdy może jak twierdził słynny białoruski tenor Włodzimierz Szczur. To samo dotyczy się sztuki filmowej. Ona również powinna być dostępna dla wszystkich. I każdy powinien móc nakręcić własne dzieło, jeśli tylko ma ochotę. Tak jak, chociażby bohater filmu Przybysz z Marsa z 1989 roku. Produkcja ta stanowi przykład filmu w filmie w ramach filmu, czyli koncepcji tak zaciekle swego czasu bronionej przez wybitną polska reżyserkę Barabarę Gołowąs.

Jak widać, w Ameryce już dawno temu na to wpadli. Inną wyróżniającą obraz cechą jest oryginalny tytuł. Nawiązując do klasycznych dzieł kina sci-fi lat 50. stanowi intrygującą zachętę, obiecując seans na najwyższym poziomie. Co ciekawe tytułowy przybysz, czyli homar wydaje się liderem wśród skorupiaków, jeśli chodzi o kinowe nazwy właśnie. I słusznie, ponieważ jest to zacne zwierzę i symbol naszego kraju. Reprezentuje tak pozytywne cechy, jak odwaga, lojalność, duma, honor, płodność i piękno.

Na początku filmu poznajemy młodego filmowca o imieniu Stevie Horowitz (Dean Jacobson), który kończy właśnie montowanie swojego pierwszego dzieła w swoim pokoju. Chłopak zamierza pokazać je producentowi J.P. Shelldrake’owi (Tony Curtis). Ten znajduje się właśnie w niewygodnej sytuacji i grożą mu poważne konsekwencje ze strony urzędu skarbowego, któremu jest winny pieniądze. Jedynym wyjściem wydaje się wypuszczenie produkcji, która okaże się klapą, by poniesione straty wpisać w koszty. Wizyta Horowitza spada mu zatem jak manna z nieba.

Producent godzi się na obejrzenie obrazu. My jako widzowie dołączamy niejako do niego i odtąd śledzimy akcję filmu wyświetlanego w filmie. A mówi on o mieszkańcach planety Mars, którzy stają w obliczu zagłady spowodowanej zmianami klimatycznymi. Postanawiają oni wysłać na Ziemię najlepszego agenta, w celu pozyskania stamtąd powietrza. Agentem tym jest Człowiek-Homar. By zachęcić go do podjęcia się misji, władca Marsa obiecuje mu, że będzie mógł skonsumować mieszkańców trzeciej planety od Słońca. Dodatkowo dostaje on do pomocy przypominającego goryla osiłka. Razem udają się na Ziemię, gdzie zostają spostrzeżeni przez pewną parę, która informuje o swej obserwacji wojsko. Przy pomocy profesora Plocostomosa (Patrick Macnee) próbują powstrzymać nieproszonych gości od realizacji planu.

Zobacz cały film tutaj:

Należy zwrócić uwagę, że polski tytuł filmu jest, jak to niestety często bywa, delikatnie mówiąc nieadekwatny. Przybysz z Marsa brzmi zbyt randomowo i niewiele mówi. Człowiek-Homar z Marsa to już jednak zupełnie co innego. Pierwszy raz trafiłem na ten obraz za dzieciaka na jakiejś stacji telewizyjnej. Pamiętam, że bardzo mi się wówczas spodobał, ponieważ od zawsze byłem fanem konwencji parodiujących znane kinowe schematy. Człowiek-Homar zaś na trwałe zapisał się w mej pamięci tuż obok Człowieka-Klamki, Człowieka-Poręczy czy Człowieka-Kobiety.

Opowieść o nim jest formą paszkwilu, ale też rodzajem hołdu dla starego, dobrego i ślepego Hollywood. W filmie możemy odnaleźć bardzo wiele śladów uznanych produkcji. Zawiera on elementy klasycznego kina science fiction z lat powojennych, horroru, kina detektywistycznego w stylu noir oraz wiele innych smaczków. Jednym z najbardziej chyba widocznych odwołań jest postać Mombo, marsjańskiego pomagiera. Przypomina on słynnego Ro-mana z ikonicznego dzieła Przybysz z kosmosu (1953). Również ma postać wielkiej małpy, noszącej na głowie akwarium dla rybek. Jest też podobnie nieporadny. Z uwagi na wygląd pewnych efektów specjalnych może także u niektórych budzić skojarzenia z produkcjami Tromy.

Przybysz z Marsa parodiuje filmy klasy B, sam będąc produkcją klasy C. Jest to twór powstały w odmiennych stanach świadomości pastewnej. Stworzony został w innej gęstości i takiej też wymaga od swoich odbiorców. Co ciekawe film premierę miał podczas festiwalu w Sundance, gdzie był nominowany do nagrody Grand Jury. Porusza ważną tematykę braku powietrza. Obecnie szacuje się, że około 70% ludności Ziemi oddycha tlenem co najmniej przez 8 godzin dziennie. Reszta żyje pod wodą. Obraz reżysera Stanleya Sheffa uświadamia nam, że kiedyś może nam zabraknąć warunków do życia. I wtedy będzie trzeba poszukać sobie nowego domu albo jeszcze lepiej zaorać jakąś inną planetę z jej zasobów.

W tym akurat mamy doświadczenie więc w sumie nie wiem, czy warto sięmartwić o przyszłość. Gatunek ludzki da sobie jakoś radę. Tak samo, jak dał sobie radę z CzłowiekiemHomarem. Jego historia jest rozrywką skierowaną do każdego, lecz zwłaszcza tych, którzy cenią sobie stare kino klasy B i będą mogli wyłapać wszystkie kulturowe odniesienia zawarte w produkcji. Przy okazji udowadnia ona, że do zrobienia własnego filmu potrzebna jest przede wszystkim pasja, wiara i samozaparcie. Nie mylić z zaparciem. A przy odrobinie szczęścia można nawet nakłonić do udziału w projekcie jakieś znane nazwiska typu Tony Curtis.

Oryginalny tytuł: Lobster Man from Mars

Produkcja: USA, 1989

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *