„Rewolucja, której nie było” – Wzlot i upadek Cool Kids of Death

Polska scena muzyczna to specyficzna przestrzeń. Panuje na niej istny miszmasz gatunków. Fachowo określa się taki stan jako „groch z kapustą”. Rzadko się jednak zdarza, żeby jakiś akt wprowadził na rynek tyle świeżości, aby można było mówić o jakimś nowym nurcie.

Nic zatem dziwnego, że gdy rozgłos zdobywać zaczęli Cool Kids of Death, od razu pojawiać się zaczęły głosy, że oto pojawił się zespół, który zrobi różnicę. Swoją cegiełkę do takich twierdzeń dołożyli sami muzycy, przedstawiając swój własny swoisty manifest. Miał to być głos pokolenia rozczarowanych kapitalistyczną rzeczywistością dwudziestoparolatków, którzy ochrzczeni zostali mianem „Generacji nic”. Korzystając z okazji, jaką jest reaktywacja grupy oraz wydanie nowego singla, chciałbym przyjrzeć się bliżej zagadnieniu i może wyciągnąć jakieś wnioski.

Pierwszy raz zetknąłem się z CKOD na początku lat 2000. Był to okres, kiedy namiętnie słuchałem radia i właśnie dzięki temu wynalazkowi usłyszałem łódzką ekipę. Na topie były takie utwory jak „Cool Kids of Death” i „Butelki z benzyną i kamienie”, które do dziś są sztandarowymi kompozycjami zespołu. Zwłaszcza radiowa Trójka wiodła prym w porównaniu kapeli, organizując nawet koncert w swoim studiu. Muzycy trafili nawet na antenę Vivy, która puszczała raczej muzykę pop, gdzie opowiadali o własnych inspiracjach.

Pamiętam, że stacja nie mogła wyświetlić większości tych propozycji, jak na przykład Joy Division, bo nie miała ich teledysków w bazie. Jeśli chodzi o mnie, to nie dałem się porwać tej pierwszej fali zachwytów. Nie byłem sceptyczny, ale zwyczajnie zachowałem dystans do całego hype’u. Dopiero kilka lat później zacząłem jakoś tak sam z siebie słuchać pojedynczych piosenek, które szybko zyskały moją sympatię. Nie jestem jednak fanatykiem tej twórczości. Tak naprawdę zawsze podobały mi się tylko wybrane kompozycje z repertuaru, które zachęcały do snucia wizji w wyobraźni. Potem przyszły koncerty. Zaliczyłem ich bodajże trzy i każdy był inny.

CKOD byli jedną z nielicznych grup, na jakie chciało mi się chodzić. A okazji tych było coraz mniej z uwagi na fakt rozwiązania projektu. Niedawno został on jednak wskrzeszony. W ramach promocji nowego materiału będzie można zobaczyć muzyków w Jarocinie. Nie wybieram się tam jednak bo wolę bardziej kameralne imprezy. A propos dużych zgromadzeń to ktoś mi kiedyś powiedział, że Cool Kids of Death nie zostali nigdy zaproszeni na coroczny spęd Jurka Owsiaka, ponieważ szerzą defetyzm. Rzeczywiście przez ich teksty przebija się silna frustracja i gniew, jak i coś na rodzaj nihilizmu wymieszanego z cynizmem. To właśnie jednak te cechy przyciągnęły mnie do twórczości kapeli. Ich proste i konkretne teksty bardziej do mnie przemawiają niż piosenki o miłości, przytulaniu i byłych.

Więc co z tym całym buntem? Czy udało się porwać masy i skłonić je do myślenia? Otóż nie. Żyjemy w quasi niewolniczym systemie, który ukrywa się pod płaszczykiem pozornej wolności. Jako korposzczur z kilkunastoletnim stażem, wiem dobrze, że jesteśmy tylko numerami, małymi trybikami w wielkiej maszynie maksymalizacji zysków. Ludzie znajdują się w letargu nadal oddając cześć bożkom z TVNu. Wciąż powstają nowe zastępy bezużytecznych celebrytów, których popularność napędzana jest przez legiony pozbawionych własnego życia no name’ów. Konsumpcjonizm bezustannie prze do przodu, zawłaszczając kolejne połacie ludzkiej duszy, a muzyka stała się ledwie następnym produktem gotowym do zmielenia przez korporacyjną maszynę.

Przyczyniają się do tego wydatnie sami artyści, którzy traktują swoją twórczość jak zasób, którym można swobodnie handlować. Nie mnie oceniać postępowanie innych, lecz jedno jest dla mnie jasne. Jeżeli piszesz jakiś osobisty tekst, tworzysz piosenkę, która ma odzwierciedlać wewnętrzne uczucia, a potem godzisz się na to, żeby producent makaronu przerobił ją na swoją modłę, to jest to brak szacunku nie tyle dla słuchaczy, ile dla własnej twórczości. A skoro autor sam nie traktuje się poważnie, to czemu ja mam to robić. Nie wiem właściwie jaka misja przyświecała członkom CKOD i czy w ogóle był w tym jakiś cel. Do żadnej rewolucji nie doszło, ponieważ panuje dobrobyt i ludzie są rozleniwieni. Brakuje radykałów, którzy gotowi byliby poświęcić własny komfort życia.

Może to i dobrze, bo jak wiadomo, rewolucja zjada własne dzieci. Do opisania tej sytuacji idealnie pasuje powiedzenie z wielkiej chmury mały deszcz, czego symbolem niech będzie fakt, że ostatnie koncerty grupa grała podczas tak zacnych eventów, jakdni Sosnowca. Niektórzy zarzucają zespołowi hipokryzję, demagogię i twórczą wtórność. Nie wiem ile w tym prawdy, ale ja jakoś zawsze wierzyłem w szczerość przekazu CKOD. Zaliczali się oni do nielicznego grona tych artystów, z których utworami taki outsider jak ja mógł się identyfikować, a to odgrywa ważną rolę w procesie doboru ulubionych wykonawców. Zapowiadające nowy materiał single świadczą o tym, że kapela pozostała wierna dawnej stylistyce i z ciekawością czekam na więcej. A jeśli zawitają gdzieś w moje okolice, to jest szansa, że się wybiorę, by zobaczyć na żywo czy nadal są tak zblazowani, jak byli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *