Czego słucha Cymeria? – o soundtracku do „Conana Barbarzyńcy” Basila Poledourisa

Zapomnijcie o Johnie Williamsie, zapomnijcie o Hansie Zimmerze, zapomnijcie o Dannym Elfmanie. To nie oni stworzyli najbardziej epicką ścieżkę dźwiękową w dziejach kina. Tytuł ten należy bezsprzecznie przyznać komu innemu. Twórcą tym jest Basil Poledouris.

To właśnie on jest autorem muzyki do powstałego w 1982 roku filmu Conan Barbarzyńca w reżyserii Johna Miliusa. Obaj panowie często współpracowali jednak to właśnie przy okazji tego obrazu wznieśli się na wyżyny swoich możliwości. Dotyczy to zwłaszcza Poledourisa. Jego dzieło przewyższa bowiem to co możemy oglądać na ekranie. Śmiało można pokusić się o stwierdzenie, że muzyka z Conana… jest lepsza od samego Conana…. Film miał wiele niedociągnięć i obecnie może robić wrażenie przestarzałego. Poza tym nie oferuje tylu atrakcji ile by mógł patrząc na realia świata fantasy. Za mało jest w fabule akcji i przede wszystkim potworów. Soundtrack Poledourisa natomiast oddaje to wszystko z nawiązką. Jest monumentalny, rozbuchany, zróżnicowany i porywa słuchacza od pierwszych taktów w wir wielkiej przygody. Nadrabia braki produkcji, wpływając znacząco na odbiór i czyniąc z niej pozycję wyjątkową. Bez ścieżki Basila nie byłoby tego Conana, jakiego znamy i lubimy.

Historia Conana wypełniona jest przygodami. Jego losy opisane zostały w wielu dziełach. Szerszej publice znany jest jednak głównie dzięki dwóm filmom z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli tytułowej. Zwłaszcza pierwsza część zapadła w pamięć, stając się trampoliną do wielkiej kariery dla Austriackiego kulturysty. Ja również zaliczam się do miłośników tej produkcji. Jest tak nawet mimo tego, iż zawsze po seansie odczuwam pewien niedosyt.

Brakuje mi po prostu więcej przygód i potyczek z monstrami. W filmie pojawia się jeden ogromny wąż, lecz oprócz tego Conan walczy głównie z ludźmi i czarodziejami. Dlatego też między innymi uważam, że soundtrack przerasta sam obraz. Jest bowiem wypełniony tym wszystkim, czego brak dziełu filmowemu. Jego najlepszy moment to chyba sam początek, czyli wprowadzenie w świat bohatera z Cymerii. Na ekranie obserwujemy wówczas proces wytapiania miecza, który sam w sobie jest efektowny. Jeśli jednak dodamy towarzyszący mu monumentalny podkład muzyczny, to sekwencja ta nabiera nowego, potężnego charakteru.

Trudno wyróżnić jeden utwór ze ścieżki stworzonej przez Poledourisa. Tworzą one bowiem jedną, spójną całość. Układają się w prawdziwą kaskadę dźwięków, zlewając się w jedno niczym przepastny ocean. Porównanie z wodą jest tu na miejscu bowiem dzieło amerykańskiego kompozytora przyrównać można do żywiołów natury. Kompozycje są głośne i pełne energii. Posiadają w sobie pokłady pierwotnej siły. Czerpią ją z pełnego wykorzystania możliwości, jakie daje orkiestra symfoniczna. Zwłaszcza użycie instrumentów perkusyjnych, jak i i dźwięku waltorni decyduje o doniosłości utworów. Pasują one idealnie do wyświetlanych scen, budując nastrój i wpływając na odbiór.

Nic w tym dziwnego, jako że Poledouris dokładnie dostosowywał tempo kompozycji do konkretnych ujęć. Było to możliwe dzięki użyciu specjalnego urządzenia i oprogramowania zwanego Musync. Jedną z jego funkcji była edycja tempa, czyli możliwość przyspieszania i zwalniania prędkości danych fragmentów. W ten sposób kompozytor mógł dowolnie modyfikować i dopasowywać ścieżkę dźwiękową do konkretnych kadrów. Inną informacją warta wspomnienia jest fakt, iż Poledouris zaczął prace nad soundtrackiem, zanim jeszcze powstały jakiekolwiek zdjęcia, co było odejściem od reguły. Na ogół bowiem muzyka była pisana pod pierwsze filmowe wprawki. W przypadku „Conana Barbarzyńcy” jednak kompozytor musiał opierać się jedynie na storyboardzie, a dopiero później konsultował się z reżyserem, co do ostatecznego wyglądu utworów.

W czym tkwi siła ścieżki muzycznej Conana Barbarzyńcy? Co wpływa na jej wyjątkowość? Nie chcę się tu skupiać na technicznych zawiłościach. Dla mnie bowiem moc dzieła Poledourisa tkwi w czym innym. Chodzi mianowicie o budowanie świata. Wykreowana przez tony rzeczywistość jest pełna czaru i tajemnicy. Stanowi muzyczne uosobienie podgatunku fantasy, jakim jest nurt magii i miecza.Jest integralną składową fabuły, snując z nią opowieść o wielkich przygodach. Już pierwsze nuty soundtracku budzą ekscytację, zachęcając do całkowitego zanurzenia się w fantastyczny świecie.

Za to właśnie cenię dziecko Poledourisa najbardziej. Przenosi ono widza w fascynującą krainę pełną baśniowości, skutecznie odrywając go od szarej codzienności. Porywa nastrojem epickości, emanując majestatem. Dzięki temu może funkcjonować jako osobny byt, umilając czas i stymulując wyobraźnię. Nie trzeba bowiem za każdym razem odpalać filmu, żeby transportować się do innego wymiaru. Soundtrack Basila Poledourisa pozostaje niedoścignionym wzorem oraz inspiracją dla miłośników obrazów malowanych dźwiękiem.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *