Do In a Violent Nature podchodziłem jak pies do jeża. Cała marketingowa machina nastawiła mnie na jakieś pseudointelektualne, hipsterskie podejście do najbardziej prostackiego nurtu filmowego i dokonanie jego dekonstrukcji. Wstrzymywałem się, unikałem, ale presja była tak duża, że w końcu uległem i po chwili zabawy z VPN odpaliłem sobie to dzieło. I wiecie? Co dostałem jeden z najlepszych filmów roku 2024! Mam już siną pierś od bicia się w nią w akcie samokarania.
Film nie jest bowiem żadną dekonstrukcją, bo 90% jego składowych jest na właściwym miejscu, a raczej do bólu sztampową historią opowiedzianą z nieco innej perspektywy. Najprościej jest powiedzieć, że to taki Piątek trzynastego, tyle że w całości opowiedziany oczami Jasona Voorheesa. No okej, może nie w całości, ale przez większą część filmu widzimy… plecy przemierzającego las mordercy. Brzmi intrygująco? Uwierzcie mi, że tak właśnie jest!
O fabule filmu nie ma za bardzo co się rozwodzić. Jest las, lokalna legenda o dokonanej przed laty masakrze i wybudzony ze snu zdeformowany, nieśmiertelny morderca. Podoba mi się sposób, w jaki Chris Nash otwiera swój film. Jest to idealny wstęp nastający nas do tego, co zobaczymy później. Gdzieś pośrodku leśnej kniei stoją ruiny starej wieży pożarniczej, pośród nich zawieszony jest złoty medalionik. Jako widownia wiemy, że zabranie talizmanu wedle wszelkich prawideł filmowych skutkować będzie lawiną brutalnych morderstw. Na całe szczęście świadomość ta nie dotyczy ludzkich bohaterów, którzy ot tak zabierają ze sobą świecidełko.
To, co zostaje wybudzone ze snu, Nie trzeba dodawać, to Johnny (Ry Barrett), skrzywdzony dzieciak, którzy wraca na mściwy szlak, powodując ciężkie obrażenia na ciele każdego, kogo napotka. Włamując się do muzeum lokalnej straży pożarnej, pozyskuje zardzewiałe narzędzia mordu historycznej wartości oraz charakterystyczny hełm z epoki. Jak na slasherowego killera przystało, Johnny ma zarówno odpowiednio odpychające emploi, jak i znak rozpoznawczy w postaci zabójczych haków strażackich. Później zaczyna się to, czego wszyscy oczekiwaliśmy, istna rzeź w otoczeniu zielonej, żywej i idyllicznej przyrody.
Jestem zachwycony tym, jak film wypada pod względem wizualnym, z naturalnym oświetleniem i świetnym okiem reżysera umiejącego zaprezentować domenę Johnny’ego i sposób, w jaki się przez nią porusza. Oczywiście, widz bardziej niecierpliwy dostanie drgawek z powodu tego, że cały film to wręcz apoteoza slow-cinema, co w kinie siekanym zdarza się naprawdę nieczęsto. Ja wychodzę z założenia, że jest to jednak celowy zabieg ze strony twórców, którzy w swym ironicznym humorze postanowili zestawić ze sobą te dwa, zdawałby się niedające się połączyć, klocki. Wyszło fantastycznie, ale wiecie, jestem osobą, która sama z siebie po prostu chodzi czasami po lesie bez większego celu, więc seans In a Violent Nature był dla mnie, no cóż, naturalny.
Forma jednak to forma, tylko zabawa i konwencja, ale slasher to przede wszystkim morderstwa, krew i dobra zabawa. A film Nasha może zawstydzić niejednego przedstawiciela kina siekanego! Choć pierwsze zabójstwo jest dość powściągliwe, to tylko cisza przed burzą, bo jakiś czas później dostajemy jedno z najbardziej krwawych, kreatywnych i sugestywnych obrazów śmierci, jakie widzieliśmy w całej historii kina. O kultowym już gdzieniegdzie morderstwie dziewczyny od jogi oraz innych zaprezentowanych w filmie nie będę się więcej rozwodził, bo to po prostu trzeba zobaczyć samemu. Powiem tylko, że sceny te zostały idealnie wyważone pomiędzy brutalnym realizmem a komiksową konwencją nurtu. I jest to coś, co chyba mi najbardziej podchodzi.
Pomimo wizualnego odcięcia się od całej reszty mu podobnych, wielu widzów będzie krzyczeć, że In A Violent Nature to tylko kolejny pastisz Jasona Voorheesa przemierzającego las z siekierą w ręku. A obsada, głównie przypadkowych postaci, których nawet nie poznajemy jakoś bardziej, nie pomaga w odparciu tych zarzutów. Ale Johnny jest iteracją archetypu, który jest wyraźnie sympatyczny, a film dokłada wszelkich starań, aby pozwolić nam go polubić, a nawet współczuć w ten sam sposób, w jaki wielu fanów Jasona żałuje swojego ulubionego, czarnego charakteru. Film bierze coś, co zostałoby zapewne wrzucone w krótką scenę lub podane jako podtekst w innym slasherze i czyni z niego siłę napędową. Człowieczeństwo potwora jest tutaj w centrum uwagi, z osobowością leżącą u podstaw jego zachowania. Johnny jest w równym stopniu niepowstrzymaną maszyną do zabijania i złożonym człowiekiem. Brzmi to absurdalnie, ale uwierzcie mi, działa!
In A Violent Nature to przede wszystkim fantastyczny horror z zabawnym, małym twistem na końcu. Jego finał z pewnością podzieli widzów, ale podejrzewam, że wielu takich jak ja będzie w stanie mu wybaczyć i cieszyć się jego prostą, ale skuteczną realizacją. Czy chciałbym, aby historia ta miała swoją kontynuację? Niekoniecznie! To mały, cudowny film, który jest tak wyjątkowy, bo jest tylko jeden i nie chcę, aby dosięgnęła go choroba sequelozy. Johnny jako slasherowy killer ma w moim miejscu już specjalne miejsce, więc tego życzę i Wam. Dajcie się po prostu ponieść temu filmowi, wyłączcie mózg i dostrójcie go do śpiewu ptaków, szumu liści i krzyku mordowanych ludzi.
Oryginalny tytuł: In A Violent Nature
Produkcja: Kanada, 2024
Dystrybucja w Polsce: BRAK
Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.